poniedziałek, 27 lipca 2015

~~~~~~~~ [AoKise]

Zastanawiałeś się kiedyś jak to jest zabić człowieka?
Poczuć jak wraz z jego osoczem wypływa życie?
Zobaczyć ostatni błysk w tęczówce?
Usłyszeć jęk rozpaczy?



 Dźwięk dochodził jakby z daleka. Zmrużyłem oczy zasłaniając je przed oślepiającymi reflektorami. Przez chwilę pomyślałem, że jestem martwy. Klęczałem. 

 Wołanie wyrywało mnie z ciemności. Nie czułem swojego ciała. Przez moment zdawało mi się, że patrzę na siebie z góry. Leżałem na zimnej posadzce w objęciach postaci w bieli.

 Nad jękami i błaganiami o pomoc górował spokojny głos. Nie rozumiałem słów. Spojrzałem na swoje zakrwawione dłonie. Dlaczego niczego nie pamiętam?

 Wraz ze świadomością wracał ból. Pulsujące i rozrywające uczucie przeszywało moje udo. Gdzie ja jestem? Co się stało?

 Zorientowałem się, że po policzkach spływają mi łzy, a wołanie tak bardzo przypomina mój głos. Spostrzegłem, że kogoś obejmuję.

 Czułem ciepłą krew na swoich palcach. Mimo uciskania rany, ona dalej wypływała brudząc jasne kafelki.


*kilka godzin temu*

- Jesteś baba, Kise. 
- Dlatego, że mam uczucia?! 
- Powiedz mi jaki facet płacze na komedii romantycznej?
- Każdy, który ma w sobie trochę empatii.
- No już, choć tu.
- W życiu! 
- Okaż trochę tej swojej empatii.
- Nabijasz się ze mnie!
- Jakżebym śmiał. Chodź. Widzisz, od razu lepiej. Zamknij oczy.
- Dlaczego?
- Niespodzianka. Pokażę ci coś.
- Aominecchi! 
- Shhhh.
- Whoa! One są piękne!
- Wiedziałem, że to powiesz.
- Aominecchi, mogę je przytulić?
- Jasne, jeśli chcesz to możesz nawet jednego zatrzymać.
- A co na to rodzice?
- Chcą znaleźć im dom, ewentualnie jednego zostawić.
- Nie powinno rozdzielać się rodzeństwa..
- Jeszcze bliźniaków, co nie?
- To są...?
- Tak. Suczka i pies. Wiesz, myślałem, że mógłbyś zaopiekować się jednym, a ja tym drugim.
- Naprawdę? To cudownie, Aominecchi! Jak je nazwiemy?
- Do tego z ciapką pasuje Brudas, a do jasnej Pulpet.
- Aominecchi!
- Co?
- Jak można nazwać w ten sposób takie urocze szczenięta?
- Im się podoba. Pacz jak Brudas się łasi.
- A Pulpet posmutniała... Kto chciałby być pulpetem, co?
- To wymyśl jej jakieś ładne imię.
- Hmmm... Trixy?
- Jest ok.
- Tylko ok?
- Przecież to tylko imię, Kise. 
- Jej się podoba. Kto jest piękny, no kto?
- Ty.
- Aominecchi! B...b...baka!
- Shhh. Wsadź go do kartonu, poniosę ich.
- A mógłbym nieść ją na rękach? Jest taka malutka...
- Kise.
- No dobrze, już. 
- Oi, gdzie z pazurkami, co?
- Aominecchi, ona tak pokazuje, że jej zależy.
- W takim razie macie ze sobą sporo wspólnego.
- Co to miało znaczyć?
- Widziałeś moje plecy, prawda? 
- Hmpf. Nie moja wina.
- Oi, rumienisz się.
- Wracajmy, zimno już.
*godzinę temu*
- Aominecchi!
- Ty naprawdę nie wytrzymasz beze mnie dłużej niż pół godziny, co?
- To ważne. Przyjedziesz?
- Wiesz, że za chwilę leci mecz?
- Nagram ci początek, a resztę obejrzysz u mnie. Proszę.
- Nie możesz powiedzieć mi przez telefon?
- Rodzice wyszli na całą noc na imprezę.
- Oi, chyba uczysz się ode mnie. Haha.
- Aominecchi, źle zrozumiałeś!
- Mam wrażenie, że się zarumieniłeś.
- A ja mam wrażenie, że on znowu jest pod bramą. Aominecchi?
- Pozamykałeś wszystkie okna i drzwi? 
- Tak. Drzwi od piwnicy i strychu też, ale dalej się boję.
- Uspokój się, będę za chwilkę.
- Aominecchi?
- Tak?
- Możesz się nie wyłączać? Tak byłoby mi raźniej.
- Jasne. Masz pewność, że to on?
- Nie... Stoi w cieniu, nie widzę twarzy. 
- Może ci się wydaje?
- Ale kto normalny stoi pod czyimś domem o jedenastej w nocy. 
- Kise? Co to było?
- Wszystko ok. Spojrzał na mnie, a ja przewróciłem stolik zasłaniając okno. To na pewno on.
- Idź do swojego pokoju i się zamknij w nim, dobrze?
- Dobrze. 
- Kise, zadzwonię na policję, wyłączę się tylko na chwilkę...
- Nie! Proszę, nie! 
- On jest niebezpieczny, Kise. Policja szuka go od miesięcy.
- Zadzwonimy jak przyjedziesz, dobrze?
- Kise! Kise?
- Jestem. Chyba sobie poszedł. Nie widzę go.
- Na pewno?
- Tak, musiał iść. Uff...
- Nie podoba mi się to.
- Dlatego zostanę w sypialni. Jedziesz już?
- Tak.
- Aominecchi... Zgasło światło...
- Co?
- Chyba... Chyba coś słyszałem. O Boże...
- Kise?!
- On jest w środku... Aominecchi...
- Nie płacz. Schowaj się gdzieś, już widzę twój dom. 
- On tu idzie... On wie...
- Schowaj się, będę za chwilę. Kise? Kise?!
Przepraszamy wybrany abonent jest w tym momencie nieosiągalny, prosimy spróbować ponownie.
- Kurwa. 
 Drżącymi palcami wybrałem numer alarmowy. Dyspozytorka wysłała radiowóz każąc czekać na jego przybycie.
 Wbiegłem do ogródka mamy blondyna. Wiedziałem, że nie dam rady sforsować głównych drzwi, Kise na pewno zadbał o ich zabezpieczenie. Jego dom miał jeden słaby punk, który oprawca mógł wybrać. Było nim imponującej wielkości okno w salonie. Zacisnąłem dłoń na kiju baseballowym.
 Tak jak przypuszczałem zostało wybite, to pewnie ten dźwięk usłyszał chłopak. Wślizgnąłem się do środka. Od sufitu dochodziły mnie odgłosy szarpaniny i wrzaski. Pognałem jak szalony po schodach na drugie piętro.
 Model siłował się w morderczym uścisku z facetem kilka razy większym i silniejszym od niego. Przegrywał to starcie. Zamachnąłem się kijem, jednak odbiłem się w lustrze zawieszonym na drzwiach komody. Mężczyzna wykonał unik.
- Uciekaj! - Wrzasnąłem do blondyna. Miał rozciętą brew i wargę. - Już! - Nie zdążył się pozbierać. Napastnik natarł na mnie i przewrócił. Nie miałem szans z jego zwierzęcą siłą. Zamachnąłem się kijem trafiając go w kolano. Upadł. Wykorzystałem okazję i podniosłem roztrzęsionego chłopaka z ziemi. 
 To byłoby zbyt łatwe. Otrzymałem potężny cios w potylicę. Przewróciłem się słysząc krzyk Kise. Wyciągnąłem dłoń i chwyciłem nogawkę spodni faceta, strzepnął nią niczym natrętną muchę. Złapał modela w pasie i przerzucił sobie przez ramię.
- Aominecchi! Proszę! - Płakał przerażony tym co może go spotkać. Oprawca kierował się z nim na dół. Zebrałem w sobie całą siłę i podniosłem się. Zawroty głowy sprawiały, że widziałem potrójnie. W asyście coraz głośniejszych wrzasków trafiłem do kuchni. Mężczyzna leżał na blondynie i rozbierał go gorączkowo. Wiedząc, że mam małe szanse, a w zasadzie nie mam żadnych rzuciłem się na jego plecy. Wstał i rzucił mną. Odbiłem się od ściany i osunąłem na kafelki. Usłyszałem wystrzał, ale nie poczułem bólu. 

 Drugiej okazji nie będzie. Aominecchi leżał bez ruchu, a napastnik śmiał się obłąkańczo. Chwyciłem kuchenny nóż i wbiłem go między jego łopatki aż po rękojeść. Wrzasnął jak upolowane zwierzę. Szybko wyciągnąłem ostrze i przebiłem go po raz kolejny. Upadł na plecy. Nie pozwalając mu przejąć kontroli przycisnąłem go do ziemi i dalej dźgałem. Jego oczy wypełniła pustka. Znalazłem się w amoku. Mimo, że mężczyzna dawno wydał ostatnie tchnienie dźgałem go z taką samą siłą. Gdy ręce opadały mi z sił chwyciłem średniej długości włosy i miarowo uderzałem jego głową o posadzkę. Wyłem. Czułem jak jego potylica wygładza się, a następnie czaszka zamienia w puzzle.
 Wyciągnąłem nóż z jego klatki piersiowej i przyczołgałem się do Aominecchiego. Objąłem go i zacząłem się z nim kołysać. Przytulałem go i całowałem. Prosiłem, żeby się obudził. Zwymiotowałem i osunąłem się w ciemność.
*teraz*
 Reflektory okazały się latarkami. Widziałem wycelowaną w siebie broń. Metr przede mną leżał zakrwawiony mężczyzna.

 Spojrzałem na chłopaka, który mnie obejmował. Był zakrwawiony. Jego oczy były jednocześnie przepełnione strachem i pustką. Gdy nasze oczy spotkały się przypomniałem sobie wszystko.

 Jego granatowe oczy przyglądały mi się badawczo. Wypowiedział moje imię, a ja przypomniałem sobie wszystko. 

 Policjanci odciągnęli mnie od blondyna i przekazali w ręce lekarzy. Kątem oka dostrzegłem jak któryś z nich podchodzi do Kise i łapie jego dłonie, a drugi odsuwa od niego nóż. 

 Mówili mi, że jestem już bezpieczny. Obiecywali, że już nic mi nie grozi. Powiadomili moich rodziców i już jadą. Mnie interesował jedynie granatowowłosy chłopak, który uratował mi życie.
*miesiąc później*
- [..] po rozpoznaniu sprawy Ryouty K., oskarżonego o zabójstwo Akihko Saya w dniu 27.07. 2015 roku stwierdza iż oskarżony jest winny, jednak zważywszy na okoliczności popełnionego czynu orzeka iż oskarożny działał w obronie koniecznej i skazuje go na pięć lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata oraz nakazuje terapię u psychiatry. Uznaję proces za zakończony, proszę się rozejść.
*godzinę później*
- Aminecchi, jak się czujesz?
- Bywało lepiej, ale mniej boli.
- To dobrze.
- Oi, jak było w sądzie?
- Tak jak się spodziewaliśmy.
- Myślałem raczej o tobie. 
- Jakoś się trzymam.
- Wszystko się ułoży, zobaczysz.
- Nigdy już nie będzie tak samo. Już zawsze będę widział jego twarz w koszmarach.
- Hej, nie zrobiłeś nic złego, tak?
- Zabiłem człowieka, Aominecchi.
- Broniłeś się.
- Nie wiele to zmienia, wiesz?
- Uratowałeś mnie.
- Po tym, jak cię w to wciągnąłem.
- Shhh... Może porozmawiamy o czymś innym?
- Kiedy wychodzisz?
- Może pojutrze mnie wypiszą. Mogę już chodzić o kulach.
- Cieszę się.
- Lekarze powiedzieli, że jeśli będę regularnie ćwiczył to może za rok będę mógł zagrać. Kise?
- C-co?
- Nie płacz. Proszę... To nie twoja wina!
- To czemu czuję się jakby była moja?
- Kise, posłuchaj mnie uważnie, okej?
- Okej.
- Kocham cię i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Jedyne czego żałuję, to to, że nie przyjechałem wcześniej i pozwoliłem by ten skurwiel cię dotknął. Rozumiesz?
 Pokiwałem twierdząco głową. Schowałem głowę w rękach i rozpłakałem się. Jego słowa były najlepszą terapią.
















czwartek, 23 lipca 2015

2-0-3-0 p.4 [AoKise, MidoTaka]

-Mógłbyś przestać traktować mnie w taki sposób?- Spytałem przewracając oczami.
-Jaki, Ryouta?- Odpowiedział pytaniem na pytanie. Nienawidziłem tego. Wyrwałem mu rękaw kurtki z dłoni i usiłowałem założyć ją samemu.
-Jakbym był inwalidą. Poradzę sobie, to tylko złamanie. Wiem, że czujesz się winny, ale niepotrzebnie, tak? Nie jestem zły, zasłużyłem sobie.- Pogładziłem zdrową dłonią jego policzek, wyrwał się.
-Nie mów tak! Nic mnie nie usprawiedliwia, jestem ostatnim debilem i dupkiem. Nigdy nie wybaczę sobie tego, co..- Zamknąłem mu usta pocałunkiem. Spojrzałem na niego spod lekko przymkniętych powiek.
-Chcesz zadośćuczynienia?- Gdy przytaknął głową wszeptałem mu do ucha.- Bądź tym samym Aominecchim, którym byłeś sześć tygodni temu.
 Prychnął rozbawiony. Jeszcze kilka razy pytał jak mi pomóc i próbował wyręczać. Mimo swojej uciążliwości był na swój sposób słodki. Najbardziej cieszył mnie fakt, że chłopak naprawdę żałował i chciał się zrekompensować z miłości, a nie by uspokoić swoje sumienie.
 Wyszliśmy z domu wprost na burzę śnieżną. Zawyłem w duszy.
-Daikiiii...
-Wiem, wiem, ale musimy iść do lekarza. Może zdejmą ci ten gips.- Przytaknąłem i już miałem wsiadać do samochodu, jednak poślizgnąłem się na mokrym śniegu. Mężczyzna złapał mnie w ostatnim momencie chroniąc przed kolejnymi złamaniami.
-Dziękuję, kotku.- Zamruczałem mu do ucha. Uśmiechnął się zawadiacko i otworzył mi drzwi czarnego Land Rovera.
 Włączyłem ogrzewanie i radio. Jechaliśmy powoli, Aomine zawsze uważał na drodze. Przy nim mogłem spać podczas podróży nie obawiając się niczego.
~
-Hej, pobudka Kise.- Pocałunek w czoło wyrwał mnie z drzemki.
-Brutal. Miałem taki cudowny sen!- Oburzyłem się jak małe dziecko.
-Dlatego tak słodko się uśmiechałeś?
-Hmpf.

 Siedziałem w poczekalni, Kise był na prześwietleniu. Wszystko wskazywało na to, że kości zrosły się niemalże idealnie i nie będą ograniczać sprawności stawu. Dzięki Bogu. Czytając przypadkowe czasopismo zabijałem czas.
 Pochłaniałem artykuł o nowoczesnej medycynie uwzględniającej mężczyzn jako 'matki'. Ciągle miałem mętlik w głowie, jednak im częściej widziałem rodziców z dziećmi miałem ochotę pieprzyć blondyna tak długo aż zaciąży, nawet jeśli miałaby to być ciąża pozamaciczna w kolanie.
 Drzwi otworzyły się i wyszedł z nich Kise, już bez gipsu, wraz z doktorem, który położył dłoń na jego zdrowym barku i mówił do niego uśmiechając się. Zmaterializowałem się przy modelu w sekundzie. Teleportacja, dziwko. Zmierzyłem doktorka z góry na dół. Kise odchrząknął.
-Także dziękuję za wszystko, do widzenia sensei.
-Jasne, zawsze miło cię widzieć.- Dodał 'sensei' i pomachał mężczyźnie na odchodne. Mierzyłem wzrokiem byłego gracza koszykówki a ten odetchnął głęboko i wtulił się w moją pierś.
-To było okropne, Aominecchi. Jeszcze chwila i wyszedłbym z tego gabinetu. Zboczeniec.
-Zrobił ci coś?- Prawie wywarczałem i już miałem udać się na wizytę ponadprogramową.
-Nie, spróbowałby. Powiedziałem mu, że na korytarzu czeka na mnie naprawdę seksowny i silny policjant i ma zabierać swoje oślizgłe łapy z moich ramion.- Uśmiechnął się promiennie.
-Mój chłopiec.- Odpowiedziałem całując go w czoło.

 Od dwóch dni nie wystawiałem nosa poza łóżko nie licząc siusiu. Mięśnie brzucha skręcały mi się w esy-floresy, a jedzenie utrzymywałem maksymalnie dwadzieścia minut. Omijałem wszelkie lustra z daleka, miałem szarawo-przeźroczystą skórę i włosy przyklapnięte do czaszki. Pod oczami pojawiły się wory z braku snu. Byłem chodzącym trupem.
-Skoro możesz narzekać na swój wygląd to chyba nie jest tak źle, co?- Spytał kąśliwie okularnik.
-Nie całuj mnie, mówiłem! Zarazisz się i co zrobimy? Kto będzie się mną opiekował? Powinieneś spać w salonie...- Zawyłem. W odpowiedzi dostałem namiętny pocałunek z języczkiem. Za karę ugryzłem go. Spojrzał na mnie gniewnie. Nudności przybrały na silę i po chwili rzygałem do miski jak kot. Było to okropne, ponieważ pusty żołądek próbował zwymiotować sam siebie. Łzy pociekły mi z oczu.
-Shhh.. Jutro pójdziemy do lekarza, jeśli się nie poprawi.
-Ty jesteś lekarzem!- Zawyłem płaczliwie i skuliłem się pod kocem. Było mi tak strasznie zimno.
-To może pozwolisz mi się zbadać, co?- Zapytał zaczepnie.
-SHIN-CHAN!
-Mówię poważnie, nie miałem na myśli nic z tych rzeczy, nanodayo!
 W odpowiedzi na jego pomysł zwymiotowałem raz jeszcze i poczułem, że świat wiruje.
-Shin-chan, słabo mi...- Wyszeptałem. Mężczyzna od razu postąpił przepisowo. Uniósł moje nogi opierając je na swoich barkach, zaczął wachlować mnie gazetą. Czułem się dziwnie ciężki, nogi opadały mi bezwiednie.- Shin-chan... Coś jest nie tak... Boję się... Przytul mnie...- Niemal płakałem. Ogarnęła mnie panika. Młody lekarz widząc to wziął mnie na ręce i zaczął kołysać jak dziecko.
 Strach trochę się rozmył, uspokoiłem oddech. Jednak brzuch i głowa prowadziła pojedynek po tytułem 'kto wykończy Kazunariego szybciej'.
-Mam dzwonić po pogotowie?- Spytał ocierając łzy z moich policzków.
-Nie przyjadą, wiesz o tym.- Sarknąłem przez zaciśnięte zęby. Pocałował moje rozpalone czoło.
-To my przyjedziemy do nich, Takao.- Chciałem protestować, ale położył palec na moich ustach.- Jest prawie trzecia w nocy. Nie będę dłużej oglądał twoich cierpień.
-Ale tam jest tak zimno i ciemno... Nie chcę!- Wtuliłem się w jego pierś. Zastanawiałem się o co chodzi. Nigdy tak się nie zachowywałem. Nigdy nie ważne co się działo.
-Będzie dobrze, zaufaj mi, okej?
 Siedziałem oparty na sofie. Midorima musiał ubrać mnie, ponieważ samemu nie dałbym rady. Przeklinałem się za ten stan. Mężczyzna spytał czy dam radę iść oparty na jego ramieniu, odpowiedziałem, że mogę spróbować. Wstanie z pozycji półleżącej-półsiedzącej było ponad moje siły. Zachwiałem się i niemal upadłem.
-Mam cię, spokojnie, mam cię.- Wysapał podtrzymując moje ciało. Osunąłem się w ciemność.

 Minęły dwie minuty i piętnaście sekund. Kazunari dalej był nieprzytomny. Pogotowie już jechało. Ponownie przetarłem czoło chłopaka modląc się, by nie było to nic poważnego.
 Po sześciu minutach i czterdziestu sekundach brunet zaczął mrużyć oczy, po chwili spojrzał na mnie zamglonym wzrokiem. Pytałem czy mnie słyszy jednak nie doczekałem się odpowiedzi.
 Rozległ się dźwięk domofonu. Pośpiesznie wpuściłem ratowników, przywitaliśmy się.
-Co jest, Kazu?- Lekarka z załogi była naszą znajomą. Przyglądała się teraz uważnie koledze po fachu zastanawiając się, co jest przyczyną tak złego samopoczucia.
 Po krótkim wywiadzie i kilku podstawowych badaniach postanowiliśmy, że nie można go zostawic w domu w takim stanie. Dwóch sanitariuszy poszło po nosze a ja zostałem z lekarką i chłopakiem sam na sam. Usiadłem obok niego, ufnie wtulił się we mnie.
-Nie chcę wtrącać się w wasze życie, jednak te objawy przypominają wczesne stadium ciąży. Czy jest możliwość, żeby Takao...?
 Oniemiałem. Kazunari też. Poczułem jak trochę sztywnieje.
-Nie, nie ma.- Opowiedziałem gdy odzyskałem głos. Kobieta uniosła prawą brew.- Nie poddawaliśmy się operacji wszczepienia macicy, więc nie ma takiej opcji.- Dodałem przekonując samego siebie.
-Okej. Wybaczcie. Muszę wszystko brać pod uwagę.
 W tej chwili rozległo się ponowne pukanie i na przedpokój wjechały nosze z sanitariuszami. Przeniosłem wciąż osłabionego i półprzytomnego chłopaka na nie. Zapięliśmy go i udaliśmy się do karetki. Wychodząc z bloku minęliśmy się z Kise i Aomine, którzy od razu pytali co się stało. Wyjaśniłem sytuację w dwóch zdaniach i obiecałem napisać ze szpitala.

 Siedziałem i wpatrywałem się w blondyna, który wpatrywał się w ścianę. Usiadłem koło niego i objąłem ramieniem. Nie protestował.
-Aominecchi, dlaczego Midorimacchi nie pisze?- Spytał smutnym głosem. Wypuściłem powietrze z płuc.
-Nie wiem, Ryo. Już prawie świta, prześpij się. Jak będzie coś wiadomo to cię obudzę.
-Nie powinienem, nie wiadomo co...- Wstał i zaczął nerwowo krążyć po pokoju.
-Ledwo na oczy patrzysz, tak mu nie pomożesz. Może będzie trzeba do niego jechać, hmm?
-Racja, ale i tak nie zasnę.
-Poleż chwilę, skarbie. Musisz o siebie dbać, tak?- Poczułem dziwny osad na języku po wypowiedzeniu tych słów. Blondyn spojrzał na mnie zarumieniony, widać było, że chce o coś spytać.- No dalej Kise, mów.- Zachęciłem go.
-Bo.. Mogę położyć się na twoich nogach? Nie chcę leżeć sam...- Wyciągnąłem ramiona w jego stronę. Podszedł do mnie i usiadł na moich kolanach. Nie minęło pięć minut a chłopak pochrapywał w moich objęciach. Gładziłem jego plecy delikatnymi ruchami. Muskając jego bark wyczułem bliznę pod cienkim materiałem koszulki. Westchnąłem i pocałowałem jego blond czuprynę.

 Popijałem letnią już kawę. Takao wciąż był na badaniach. Minęły dwie godziny od przyjechania na izbę przyjęć. Mężczyzna dostał potężne dawki leków przeciwbólowych, które nie wiele zmieniły. Pielęgniarki kazały położyć mi się w dyżurce i poczekać na powrót chłopaka z usg, jednak wolałem koczować pod salą.
 Po około piętnastu minutach zobaczyłem lekarza, który zajął się Kazunarim. Znałem go z widzenia, nie wiedziałem z jakiego jest oddziału ani jak mu na imię. Podszedł do mnie.
-Midorima sansei?
-Tak. Wiadomo już coś?- Spytałem mimo suchości w ustach.
-Nie mamy stu procentowej pewności, na chwilę obecną rozważamy kilka opcji. Możemy przejść do gabinetu?
-Mógłbym najpierw go zobaczyć?
-Myślę, że to nie najlepszy pomysł. Takao powinien teraz odpoczywać, przechodzi przez piekło.
-Dlatego chcę mu towarzyszyć.- Sarknąłem. Młody lekarz spojrzał na mnie i przytaknął bez sprzeciwu.

 Jęczałem zwijając się w konwulsjach. Kolejne fale bólu były coraz silniejsze. Ostatkiem sił utrzymywałem świadomość, choć gdy otwierałem oczy miałem wrażenie, że minęło zbyt dużo czasu od ich zamknięcia. Przewożono mnie z sali na salę, nakłuwano i rozlewano coś chłodnego na podbrzuszu. Chwilami wołałem Shin-chana, jednak nie widziałem go przy sobie. Pielęgniarki i lekarze krążyli wokół mnie.
 Po kilku godzinach, które wydawały się dniami zostałem przewieziony na jasnoróżową salę. Podpięto mnie do różnych maszyn i opuszczono. Zostałem sam.
 Zwinąłem się w kłębek, kolejna fala bólu już zaczynała o sobie znać. Łzy popłynęły z moich szarych oczu. Złapałem się metalowej poręczy łóżka i krzyknąłem.

 Przeciągnąłem się chcąc rozprostować zdrętwiałe plecy. Uchyliłem lekko powieki. Leżałem w naszym łóżku przykryty kocem i kołderką mimo to marzłem. Niebo za oknem zwiastowało kolejną zamieć śnieżną. 
 Zegarek wskazywał siódmą raną, wstałem pospiesznie i owinąłem się szczelnie kocem. Dwie pary frotowych skarpet nie zdały egzaminu gdy dotknąłem zimnych paneli. Przekląłem.
 W progu pokoju zderzyłem się z wielkim kangurem. Spojrzałem na niego rozmasowując czoło.
-Przepraszam.- Wyszeptał. Miał dziwną minę, wyglądał jakby coś przede mną ukrywał.
-Co z Kazunaricchim?- Spytałem drżącym głosem.
-Nadal nic nie wiadomo. Pisałem do Midorimy, ale brak odpowiedzi.
-Rozumiem.- Westchnąłem. Tak bardzo martwiłem się o przyjaciela. Przecież zawsze był okazem zdrowia.- Może napijemy się kawy, co?
-Ok.
 Siedzieliśmy na przeciwko siebie. Przyglądałem się uważnie chłopakowi, który wydawał się być myślami w innym miejscu. Dopiero gdy zacząłem machać mu dłonią przed nosem mrugnął i odzyskał kontakt ze światem.
-Czego mi nie mówisz, Aominecchi?- Spytałem żartobliwym, jeszcze, tonem.
-Niczego. Wszystko jest ok. Nie patrz tak na mnie.- Odpowiedział drapiąc się za uchem.
-Nie potrafisz kłamać, Aomine Daiki.- Odparłem siadając mu na kolanach.- Mów.

 Biegłem w stronę sali ile sił w nogach. Otwarłem drzwi sali, z której dochodziły jęki i krzyki kogoś pogrążonego w agonii. Krzyki, które sprawiały, że nie mogłem jasno myśleć. Zdałem się na instynkt.
 Na szpitalnym łóżku, pod jasnym kocem zwijała się drobna postać. Gryzła poduszkę, lecz jęki były jeszcze głośniejsze. Usiadłem obok niej i odgarnąłem posklejane potem kosmyki włosów z jej czoła.
-Kazunari?
-Shin-chan?- Zawył płaczliwie.
-Jestem przy tobie, już jestem.
-Shin-chan, niech to się skończy... Proszę...
-Wytrzymaj jeszcze chwilkę, dobrze?
-Nnnn, nie dam rady. Ja... Zaraz umrę...
-Będzie dobrze, to zaraz minie.- Czule objąłem jego głowę i przytuliłem do klatki piersiowej miarowo nim kołysząc. Uspokoiło się tylko na chwilę. Kolejne spazmy ogarnęły jego wykończone cierpieniem ciało.
 Dopiero po około godzinie Takao przestał trząść się i płakać. Miał przymknięte powieki i oddychał ciężko. Zadzwoniłem po pielęgniarkę, by ta wezwała lekarza.

-Shin-chan...- Wychrypiałem słabym głosem.
-Tak, skarbie?- Podobało mi się w jaki sposób mnie nazwał. Uśmiechnąłem się słabo.
-Co mi jest? 
-Zaraz się dowiemy.- Odparł delikatnie masując moje plecy. Przyjemny dreszcz przebiegł po nich od karku aż do lędźwi. 
 Usłyszeliśmy zdecydowane pukanie do drzwi. Zielonowłosy powiedział 'proszę' i do małej sali wszedł młody chłopak z różową podkładką na dokumenty. Powitał nas uśmiechem.
-Midorima-sensei, co jak co, ale ty powinieneś wiedzieć, że nie wolno siedzieć na łóżku pacjenta.- Zwrócił się do mężczyzny, który w odpowiedzi przytulił mnie mocniej. Byłem za to wdzięczny.- Widzę, że ból trochę odpuścił, więc możemy porozmawiać, Takao-san?- Skinąłem głową.
-Sensei, dlaczego tak bolał mnie brzuch?- Młodzieniec spojrzał na mnie, przysunął krzesło do mojego łóżka, odchrząknął i zaczął mówić.
-Zanim powiem o swoich przypuszczeniach, chciałem zadać ci kilka pytań. Niełatwych. 
-Pytań? A co z badaniami?- Spytał Midorima.
-Wyniki nie są jednoznaczne. Wracając do tematu, czy od kilkunastu dni czujesz osłabienie, mdłości, zawroty głowy lub wymiotujesz? To ważne.
-Byłem zmęczony i wymiotowałem kilka razy, ale myślałem, że to zatrucie. 
-Dlaczego mi nie powiedziałeś?
-Shin-chan, masz dużo zmartwień a to była błahostka.- Mężczyzna spojrzał na mnie, a jego oczy informowały, że powinien mówić mu wszystko o swoim zdrowi. Spuściłem wzrok.
-Okej. Chciałbym też spytać czy zabezpieczacie się podczas stosunków?
-Co to za pytanie?- Zaczerwieniłem się, dalej otumaniony nie potrafiłem dodać dwóch do dwóch.
-Z reguły tak.- Wyszeptał mój chłopak.- Czy pan sugeruje, że...
-Jak na razie wszystko na to wskazuje. 
-O Boże...- Szepnął Midorima przytulając mnie.
-Możecie nie mówić tak jakbym był umierający? No chyba, że jestem.- Oburzyłem się.
-Myślę, że jesteś w ciąży, Takao-san. A ból, który sprowadził cię tutaj związany jest z przesuwaniem się twoich organów, by zrobić miejsce dla dziecka.
 Zamarłem. Usiadłem gwałtownie, co było nie najlepszym pomysłem. Świat zawirował i przy pomocy Midorimy położyłem się z powrotem na poduszce. Złapałem jego dłoń.
-Ciąża...? Dziecko...? Przecież jestem mężczyzną! Nie mogę mieć dzieci!- Powiedziałem nerwowo, zakryłem oczy dłońmi. To wszystko nie mieściło się w mojej głowie.
-Czasem, jednak naprawdę rzadko, zdarza się, że rodzi się dziecko posiadające organy rozrodcze męskie i żeńskie. Wydaję mi się, że tak jest w twoim przypadku, Takao.
-To niemożliwe, nie jestem obojnakiem. Urodziłem się chłopcem i nim jestem, nie mogę...! Po prostu to...- Rozpłakałem się. Miałem dwadzieścia sześć lat, moje całe życie było kłamstwem? Nie mogłem uwierzyć, że rodzie okłamywali mnie cały czas twierdząc, że jestem ich kochanym synkiem. Czułem na sobie objęcia okularnika. Nie miałem odwagi na niego spojrzeć. 
 Co on teraz o mnie myśli? Czy jeśli to wszystko okazało się prawdą zostanie ze mną? Czy dalej będzie kochał takie dziwadło i to co mu urodzi? Załamałem się.
-Takao, wiem, że trudno ci w to uwierzyć. Nie spodziewałeś się tego, na pewno się boisz. Nie mamy pewności co do ciąży, ponieważ skurcze mięśni brzucha uniemożliwiły wykonanie poprawnego usg. Reszta badań, symptomy oraz to, że się nie zabezpieczaliście wskazuję na ciążę. Teraz, gdy czujesz się lepiej chciałbym powtórzyć to badanie. Nie masz nic przeciwko?
 Nie odpowiedziałem, nie miałem siły. Nie potrafiłem pozbierać myśli. Nie mogłem być w ciąży, nie mogliśmy zostać rodzicami. Nie byliśmy na to gotowi. Martwił mnie fakt, że zielonowłosy nie odezwał się przez dłuższą chwilę słowem. Przełamałem strach i spojrzałem na niego.
 Jego twarz z pozoru nie zdradzała żadnych uczuć prócz spokoju. Jednak w jego oczach pojawił się strach i coś jeszcze. Uśmiechnął się blado.
-Shin-chan...
-Shhh, Kazu. będzie dobrze tak. Nie ważne co, zawsze będę cię kochał.

 Wziąłem kilka głębszych wdechów wdychając zapach blondyna. Przyglądał mi się uważnie przygryzając wargę. W końcu zdobyłem się na odwagę.
-Nie wiem jak zacząć... Ostatnio zastanawiałem się nad naszą przyszłością...- Blondyn zesztywniał w moich ramionach.- Coraz częściej gdy widziałem jakieś pary z dziećmi czułem coś dziwnego. Niedawno uświadomiłem sobie, że to zazdrość.. Nie mogę dłużej czekać, uciekać...- Zrobiłem przerwę, dostrzegając pierwsze oznaki łez w oczach modela.- I wydaję mi się... Nie. Chcę spróbować. Ryota, chcę mieć z tobą dziecko, albo nawet kilka.- Dodałem z uśmiechem. Jakiś niewidzialny ciężar spadł mi z serca. Chłopak przyglądał mi się.
-Naprawdę?- Wyjąkał. Skinąłem głową. Kise rozpłakał się w moich ramionach, przytuliłem go i pocałowałem namiętnie, aż nasze ciała przeszył dreszcz. 
-I chciałem spytać cię o jeszcze jedno... Poczekasz chwilkę?- Podrapałem się za uchem i delikatnie zsunąłem go z moich kolan. Przyglądał mi się uważnie. Szybko poszedłem do pokoju i wyciągnąłem małe pudełeczko ukryte przed jego złotymi tęczówkami. Wróciłem do kuchni.
-Nie do końca tak sobie to wyobrażałem, ale nie chcę dłużej zwlekać.- Przyklęknąłem na lewe kolano.- Kise Ryouta, wyjdziesz za mnie?

 Zapomniałem jak się oddycha. Myślałem, że już bardziej szczęśliwy być nie mogę, jednak myliłem się. W momencie, gdy mężczyzna otworzył małe pudełeczko ukazując pierścionek z żółto-granatowym kamienieniem zamurowało mnie. Zdusiłem łzy szczęścia, jednak nie mogłem przełknąć guli, która pojawiła się w moim gardle. Skinąłem głową i pozwoliłem wsunąć sobie na palec ozdobę. Pasowała idealnie. Przyjrzałem się jej poruszając palcami. 
 Aomine wstał z kolan i objął mnie w pasie. Dopiero teraz zauważyłem rumieńce, które odcinały się od ciemnej karnacji.
-Nie usłyszałem odpowiedzi.
-Tak, wyjdę za ciebie, Daikkichi.- Odpowiedziałem oddzielając każde słowo pocałunkiem.





~~

jestem na swój sposób szczęśliwa. to opowiadanie wymyka się spod mojej kontroli i żyje swoim życiem. jednak ten tytuł mi nie pasuje. jakieś propozycje?
mam nadzieję, że się spodoba.

zapraszam Was wszystkich na ślub Aho i Kisi! ^^


wtorek, 21 lipca 2015

~~~~~~~ [MidoTaka, AoKise]





- Shin-chan!
- Zamknij się, Bakao!

- SHIN-CHAN!
- Dlaczego nie możesz uszanować tego, że śpię?
- Shin-chan, to był Twój pomysł. Weź za to odpowiedzialność.
- Po prostu śpij, okej?
- Ale..ALE SHIN-CHAN!
- Jeszcze raz krzykniesz a nie odezwiesz się do końca życia, obiecuję.
- Proszę... Boję się...
- Hmpf.
- Jak możesz być taki nieczuły? *sob, sob*
- Idź stąd, byle dalej.
- Shin-chan, jesteś zły?
- Nie, ale zaraz będę. 
- *sob, sob*
- IDŹ!
- Proszę, otwórz drzwi...
- ...
- Shin-chan! Błagam, zaraz umrę ze strachu!
- Zapal światło, jeśli tak się boisz.
- SHIN-CHAN, COŚ TU IDZIE!!!
- Zamknij się, Bakao!
- PROSZĘ, SHIN-CHAN! BŁAGAM! *scream*
- Jak Oha-Asę kocham, jeśli się wydurniasz, zabiję.
...
- Bakao? 
...
- Kazunari, powiedz coś! Gdzie jesteś?!
- *sob* Shin-chan...?
- Jestem tu, hej, już dobrze.
- *sob*
- Co widziałeś?
- TO BYŁ DUCH, SHIN-CHAN! CHCIAŁ MNIE ZABIĆ!
- Hej, hej. Spokojnie, duchy nie istniejąąąAAAAAAAAAAAAA! *pass out*
- Shin-chan? Shin-chan! Otwórz oczy!!! *pass out*
- Oni serio uwierzyli, że jesteśmy prawdziwymi duchami? Kretyni.

- Aominecchi, nie mów tak!
- Pomóż lepiej ich podnieść.
- Mmhm.
*5 mins later*
- Co się...?
- Midorimacchi?
- Shin-chan...
- Mój łeb...
- Aomine? Kise?
- Co wy tu robicie? Co ja przed chwilą widziałem?
- Kiepskie cosplay party Aominecchiego. 
   
- KISEEE!
- Przestań, brutalu.
- Czy ktoś może mi, kurwa, wyjaśnić co odpierdalacie w moim domu w samym środku nocy, przebrani w jebane prześcieradła?
- My tylko...
- Tylko co, Ryota-chan?
- TO WSZYSTKO WINA MURZYNA!
- Będziesz tego żałował, Kise. Chcieliśmy was wystraszyć, koniec bajki. 
- Ja pierdole. Takao, musimy wymienić zamki. Wszystkie.
- Aominecchi...?
- Geez, co?
- Czy to ty poruszasz tymi zasłonami?
- Nie bo co?
- O kurwa, ona żyje! I jakie ma cycki fajne, szkoda, że zielone...
- Aominecchi!
- AAAAAAAA!
Krzyk wyrwał mnie ze snu. Rozejrzałem się po pokoju. Shin-chan stał się niemal integralną częścią kanapy, na której siedział. Przytulał pluszową marchewkę i jęczał pod nosem.
- Skarbie?
- O-o-obudziłeś się?
- Yhm. Może pójdziemy spać, co?
- Ok. 
Chłopak szybko wyłączył telewizor i gwałtownie wypuścił powietrze z płuc. Szczerze powiedziawszy film nie był jakoś szczególnie straszny, na początku intrygował, a potem zasnąłem sam nie wiem kiedy. Spostrzegłem jak okularnik pośpiesznie wyciera łzy z kącików oczu i nakłada okulary. Gdy byliśmy gotowi do spania chciałem zgasić światło, jednak spotkało się to z fuknięciem z okolicy kołderki.
- Dobra, dobra. Moje maleństwo się boi ciemności?- Gaworzyłem jak do niemowlaka.
- Zamknij się, nanodayo. 
- Już, już. Kocham cię, dobranoc.
- Hmpf. 




~~~

nie wiem co się stało. naprawdę. wybaczcie.
znalazłam tego arta i napisałam to w dziesięć minut. 
jest późno już tego nie sprawdzam nawet, 
jutro będę żałować. ciao.

niedziela, 19 lipca 2015

~~~~~~ [AoKise]

-Kise, otwórz!
-Nie!
-Kise, no kurwa.
-Nie możesz mnie takim zobaczyć!
-Kise, bo pożałujesz!
-Już żałuję!!!
-Mówię ostatni raz, otwórz! Na pewno nie jest tak źle!
-Jest! Kurokocchi potwierdzi.
-Aomine-kun, potwierdzam.
-No kurwa, Kise chcę cię zobaczyć. Chuj mnie obchodzi twoja tleniona fryzura!!!
-Aomine-kun, to było wredne.
-Tetsu, bo jak ci podejdę...!
-Uspokój się, Kise przez ciebie ma jeszcze większego doła.
-Oi Kise, jak zaraz nie otworzysz, to pójdę spać do szefowej. Zaraz zamarznę.
 *przekręcanie klucza*
-TO IDŹ!
-Ej spokojnie księżniczko, czym ty we mnie rzuciłeś?
-IDŹ DO NIEJ, NO IDŹ!
-Whoa. Kise coś ty sobie kurwa...?!
*plask*
-NIENAWIDZĘ CIĘ!


*

-To bolało wiesz?- Powiedziałem rozmasowując policzek. Jutro jak nic będę miał siniaka. 
-I dobrze.- Blondyn ani trochę nie czuł się winny. Paczcie królewicza!
-Jeśli będziesz mnie tak bił to nie będę już taki przystojny.- Starałem się obrócić sytuację w żart. Poniekąd byłem zmęczony i głodny. A Kisia robiła dobre papu. I dobrze stawiała... Wróć.
-A kiedykolwiek byłeś, Aomine-kun?- Stwierdził niebieskooki popijając shake'a.
-Ty gnido!
-Awansowałem na Akashiego-kun? Whoa.

-Wynocha, do Taigi tak gadaj, nie do mnie!
-Nie będziesz krzyczał na Kurokocchiego!- Blondyn stanął w jego obronie. Gówno, nie kolacja.
-Błagam was, cały dzień słuchałem zeznań babuleniek jak to ktoś czyha na ich cnotę. Kise, chciałbym w spokoju coś zjeść i spędzić z tobą miły wieczór. Czy to tak wiele?
 Ryota spojrzał na mnie spod tych swoich długich rzęs, wyczułem postęp. Jednak zaraz spostrzegłem jego fioletowo-zielono-bure o wiele za krótkie, jak dla mnie, kosmyki i zacząłem się śmiać. Chłopak oczywiście wiedział co mnie rozbawiło do łez. Wstał, przywalił mi z drugiej strony i pognał do sypialni. 
-Debil.- Spojrzałem na kurdupla i tym razem musiałem przyznać mu rację. Mogłem się powstrzymać, jednak to było silniejsze ode mnie. Model wyglądał teraz tak, że gdyby nie moja wielka miłość do niego blahblahblah, to kijem bym go nie dotknął. Przewróciłem oczami i westchnąłem głęboko.
-Idź do domu, Tetsu. Zajmę się nim.- Powiedziałem spokojnie.
-Wątpię.
-Tetsu, idź.- Dodałem z większym naciskiem na ostatnie słowo. Chłopak spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem i w końcu opuścił nasz dom. Boże, kurwa, dziękuję.


 Gdy już przygotowałem się mentalnie i fizycznie, zaopatrzony w ulubiony deser blondyna oraz jego ulubionego misia, udałem się do sypialni. Wiadomo, była zamknięta na klucz, jednak najcudowniejsze dziecko Japonii znało trik z kartą kredytową. Podważyłem bolec i usłyszałem kliknięcie. Wualà.
 Uchyliłem lekko drzwi, na tyle by w szparę weszła głowa i rączki misia.
-Ryota, pobawisz się ze mną?- Spytałem naśladując głos maskotek z dobranocki. Tęskniłem za nimi.
-Idź sobie, Aominecchi.- Usłyszałem sobnięcie. Już myślałem, że to duże dziecko się nabierze.
-Ale.. Ja mam coś dla ciebie, Ryo.- Dalej jak ten debil udawałem miśka. Chłopak musiał się odwrócić i spojrzeć na dary pluszaka, gdyż usłyszałem ciche skradanie. Gdy kroki były blisko, wskoczyłem do pokoju i złapałem modela w objęcia. Krzyknął jak zarzynana świnia i o mało się nie przewrócił.
 Objąłem go mocno, tak by nie mógł się wyrwać i posadziłem sobie na kolana. Nie patrzył na mnie, jednak tylko ślepiec nie zauważyłby czerwonych obwódek wokół jego pięknych oczu.
-Przepraszam.- Powiedziałem jeszcze zza misia.
-Przeprasza miś czy ty?- To 'ty' było raczej jak obelga, jakby spluwał, bo coś ohydnego przykleiło mu się do ust. Położyłem zabawkę obok łóżka i chwyciłem jego twarz.
-A jak myślisz?
-Nie wiem.- Dalej zgrywał obrażonego, jednak wiedziałem, że już się nie gniewa.
-Jesteś piękny, Kise. Nie ważne jaką masz fryzurę i co ubierzesz, zawsze będę cię kochał.
 Jego oczy zaszkliły się, zarzucił na mnie ramiona i przytulił mocno. Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie zgrywał się tylko i teraz chciał mnie udusić. Po kilku sekundach zaczął trząść się a wilgoć dosięgła mojej koszuli. Położyłem dłoń na jego włosach i zacząłem je miarowo gładzić.
-A-A-Aominecchi... Ja... Ja wyg..gg..- Uciszyłem go gestem ręki. Spojrzałem jeszcze raz na jego kosmyki, tym razem bez śmiechu.
-Włos nie noga, odrośnie, a z kolorem też coś się poradzi. Nie płacz, dobrze?
 Przytaknął głową i wtulił się w moje ramiona. Czasem naprawdę zastanawiało mnie skąd u niego takie zachowanie. Był gejem, to fakt, jednak czy to oznaczało, że musi zachowywać się jak baba? Pokręciłem głową i spojrzałem na sufit. Wiedziałem, że czeka mnie długa noc.

-Aominecchi! Aominecchi!- Przywitał mnie śpiewny głos blondyna od progu.- Jak wyglądam?
-Whoa, Kise.- Zatkało mnie. Po wczorajszej fryzurze nie było nawet śladu. Jego blond czupryna lśniła w blasku słońca. Uśmiechnąłem się pod nosem i rzuciłem się na modela. Upadliśmy miękko na sofie, jednak chłopak skrzywił się.
-Spalę obiad, muszę przypilnować...- Nie pozwoliłem mu skończyć łącząc nasze usta w pocałunku. Spojrzał na mnie, jego kurwiki w oczach sprawiły, że zapomniałem o całym świcie.- Wyłączę kuchenkę i już wracam.- Cmoknął mnie w czoło i pobiegł do kuchni.  

 Całowałem go całego. Pieściłem językiem jego szyję, zjeżdżając coraz niżej. Zatrzymałem się chwilę na sterczących już sutkach. Ścisnąłem je kilka razy, czemu towarzyszył jęk rozkoszy. Chłopak wplótł dłonie w moje krótkie włosy i zaczął masować nimi moją skórę. Gładziłem jego brzuch posuwając się coraz niżej. Blondyn przygryzł wargę. Gdy doszedłem już do jego członka, nie musiałem bardzo się wysilać by doszedł. Pojękiwał chaotycznie ledwo się powstrzymując, gdyż sąsiedzi mieli małe dziecko. Nakręcał mnie coraz bardziej.
 Mimo, że już tego nie potrzebował, wsadziłem dwa palce w jego dziurkę, spiął się lekko, więc wróciłem do pocałunków z języczkiem. Penetrowałem jego usta językiem, który podgryzał delikatnie. 
 Gdy jego dziurka była mocno wilgotna wsunąłem w nią swoją pulsującą męskość. Jęknęliśmy w tym samym momencie. Teraz była moja kolej na jęki przyjemności, jednak Kise postanowił mi wtórować. Obróciłem go na bok i uniosłem mu nogę, oparlem ja na swoim ramieniu. Mogłem teraz wsunać się cały. Poruszałem się coraz szybciej przyglądając się twarzy modela. Miał przymknięte powieki, jego policzki były zaróżowione, a krople potu zraszały jego czoło. Poczułem jak place jego dłoni oplatują się wokół moich jąder. Sapnąłem z rozkoszy. 
 Pochyliłem się nad nim i objąłem ramionami. Wiedziałem, że szczytowy moment jest bardzo bliski. Usieliśmy, mocno przyciskając nasze rozpalone ciała do siebie. 
-A.. Aaaa.. Daikicchi...- Chłopak jęczał do mojego ucha bardzo wysokim głosem. Objąłem jego sterczącego członka i zacząłem go masować. 
 Poczułem jak pulsowanie wzmaga się i po chwili po moim ciele rozlało się gorąco. W tej samej chwili model wygiął się w łuk i spuścił na swój brzuch i moją rękę. Opadliśmy na kanapę ciężko dysząc.
 Blondyn spojrzał na mnie, poczułem jego palce wodzące po moim brzuchu. Jego wzrok zatrzymał się na moim wciąż sterczącym członku. Zsunął się na panele i zaczął go całować jednocześnie pieszcząc palcem żołędzia. Po kilku chwilach wsadził go całego do swoich ust, tak że mogłem poczuć jego migdałki. Patrzał na mnie uwodzicielskim wzrokiem podczas gdy bawiłem się jego kosmykami. Ścisnął moje jądra, a ja zawyłem w bolesnej ekstazie. Nie zdążyłem go uprzedzić i spuściłem się w jego ustach. Przełknął pospiesznie moją spermę, lekko zakrztusił się, więc wypluł trochę.
 Spojrzał na mnie psim wzrokiem, a ja żałowałem, że nie mam przy sobie aparatu fotograficznego. Wciągnąłem go na swoje kolana i kciukiem wytarłem resztki białego płynu z jego ust i brody.
 Położyliśmy się na sofie, przykrył nas kocem. Złapał mnie za rękę i wpatrywał się się we mnie. Uśmiechnąłem się i chciałem go pocałować, jednak zaburczało mu w brzuchu. Zaśmiałem się.
-Głodny?
-Jak diabli.- Odpowiedział.

 Siedzieliśmy wtuleni w siebie. Było już ciemno, mimo stosunkowo wczesnej godziny. Kise tulił się do mojego ramienia, mimo dwóch koców marzł. Jadł chipsy i popijał colą.
-Czy ty możesz jeść takie świństwa?- Wytknąłem mu. Spojrzał na mnie, już chciał odpyskować jednak wymsknęło mu się bekniecie. 
 Zarumieniliśmy się obydwoje, model zerwał się i pobiegł do łazienki. Nie chodziło o sam fakt, że beknął, jesteśmy już tak długo ze sobą, że czujemy się swobodnie, jeśli któremuś z nas się 'wymsknie'. Chodziło o zapach jaki temu towarzyszył. Zapach zielonej cebulki, słodkiego napoju i jakby słonawy zapach mojej spermy.



~~
oh God. ;; gomenne. TO NIE TAK MIAŁO IŚĆ. XD
chciałam zwrócić uwagę na kosmyki Kisi i jak przykłada wagę do wyglądu, a wyszło porno. nie mogłam się powstrzymać.
chyba pierwszy raz tak się rozpisałam, jeśli chodzi o seksy, więc wybaczcie jeśli jest chuiowo. :>
miłej nocy, kolorowych!

   

sobota, 11 lipca 2015

Is there somewhere? [Uta x Yomo]

Tańczyłeś w podkolanówkach po naszym hotelowym pokoju,
migające oczy jak znaki na autostradzie,
Zapaliłeś jednego i go oddałeś, połóż głowę na moim ramieniu.
Chcę po prostu poczuć twoje usta na mojej skórze.

 Przymknąłem powieki gdy nasze usta złączyły się w namiętnym pocałunku. Usiadłeś na moich kolanach poprawiając skarpety, niby niechcący zarzuciłeś ręce wokół mojej szyi. Zaśmiałeś się, a twoje tęczówki mogły posłużyć za alkomat. Zdecydowanie nie będziesz jutro pamiętał tego, co za chwilę się wydarzy.

Białe prześcieradła, jasne światła, krzywe zęby i nocne życie.
Powiedziałeś mi że to właściwe, kiedy się zaczynało.
Ale twoje usta ciężko wiszą nade mną.
I obiecałem sobie że nie dopuszczę byś mnie wypełnił.

 Świat już dawno stracił ostrość, byłem dla ciebie kolejną zabawką. Wplotłem palce w Twoje długie, białe kosmyki. Obdarzyłeś mnie ciepłym, jednak przepełnionym litościom, spojrzeniem. Przejechałeś językiem po moim torsie, zrobiłeś kilka malinek. To nic jeśli zapomnę.

Starałem się nie pokazywać ci tego, że nie chcę byś odchodził.
Czy jest gdzieś miejsce w którym mógłbyś mnie spotkać?
Bo chwyciłem twoje ramiona jak balustrady klatek schodowych.
A ty chwyciłeś mój mózg i złagodziłeś chorobę.

 Pieściłem Twoje ciało, podziwiałem każdy jego milimetr, szczególnie tatuaże, które definiowały cię. Nec possum tecum vivere, nec sine te. Nie mogę żyć z Tobą ani bez Ciebie. Jakie to prawdziwe. Zasnąłeś zmęczony, a ja pocałowałem Twoje czoło i jak tchórz wymknąłem się z pokoju.

Piszesz o mnie zdania, romantyczna poezja.
Twoja dziewczyna ma czerwone policzki, bo jesteśmy gdzieś gdzie ona nie może nas zobaczyć.
Staram się powstrzymać, ale utknąłeś w moim mózgu.
Wszystko co robię to płacz i skarżenie się, bo bycie drugim to nie to samo.

 Zacisnąłem powieki i jęknąłem. Nie chciałem tego czuć, wiesz o tym? Zostawiasz mnie tak za każdym razem. Czuję się jak dziwka, chłopak do towarzystwa. Ciągle o Tobie myślę. Następnym razem nie pozwolę wymknąć Ci się tak szybko. Ubrałem się i opuściłem hotel. 


Przepraszam ale tej nocy czuje się zakochany.
Nie chciałem się zakochać tej nocy,


 Patrzyłem jak wychodzisz z naszego sekretnego miejsca. Okulary i głęboki kaptur były Twoim kamuflażem. Skręciłeś w wąską uliczkę, a ja poszedłem za Tobą. Chciałem sprawdzić co robisz po naszych spotkaniach. Udałeś się do najbiedniejszego sektora Miasta Aniołów.

 Czułem Twoją obecność, delikatny zapach unoszony przez wiatr. Nie miałem jednak odwagi powiedzieć Ci, czego pragnę. Jestem tchórzem, możesz mi to wytknąć, jeśli jeszcze kiedyś się spotkamy. Otworzyłem klapę piwnicy. Wybiegły z nich małe kocięta. Mówiłem Ci jak bardzo kocham te puszyste kulki?

Wyglądasz jakbyś się zakochał tej nocy.
Możemy udawać że jesteśmy zakochani?


 Karmiłeś i bawiłeś się z nimi. Ufały Ci, a Ty im. Chciałem towarzyszyć Ci w takich chwilach.

 Karmiłem i bawiłem się z nimi. Ufały mi, a ja im. Chciałem byś towarzyszył mi w takich chwilach.







~~~~

Willlie!
natchnęłaś mnie do napisania czegoś w takim stylu, więc chcę dedykować Ci ten twór. twór, bo nie wiem jak to nazwać. nie wiem, czy lubisz ten paring, nie wiem czy Ci się spodoba, ale jest całe dla Ciebie. witaj w świecie pisarz-amatorów. mam nadzieję, że zdobędziesz grono czytelników, którzy będą wspierać Cię w pisaniu tak, jak Ty i inni wspieracie mnie.
proszę, zostawcie jakiś komentarz, ocenę lub ślad, że czytaliście. tytuł oraz podkreślone fragmenty pochodzą z piosenki Hasley, którą uwielbiam.
miłej nocy!







piątek, 10 lipca 2015

Moon. [Uta x Yomo]

Na czym dziś jesteś?
Dziś jestem czysty.
Co dziś brałeś?
Dziś jestem czysty.
Ile dziś dałeś w żyłę.

Dziś jestem czysty.


 Od kilkunastu dni jestem czysty. Nie lubię tego uczucia. Dużo czasu minie nim się przestawię.
Spojrzałem na pustą filiżankę. Ktoś uszczerbił ją przy ostatnim myciu. Ktoś ten nie poczuł się do rekompensaty, więc delektowałem się kawą pomieszanym z metalicznym posmakiem krwi. Ktoś ten wyszedł kilka dni temu i nie wrócił. Zostawił mnie samego. Samego na detoksie. Okrutnik. Cisnąłem filiżanką o ścianę. Rozprysła się na milion kawałeczków. Lubiłem ją. Szkoda. 
 Sięgnąłem po stary, lecz mój ukochany szkicownik i ołówek. Nałożyłem słuchawki i nim się zorientowałem nakreśliłem znajomą twarz. Wydarłem kartkę i gniotąc ją, wyrzuciłem w kąt. 

Dlaczego nie potrafię o tobie zapomnieć, co? Przecież nie wrócisz, nikt mnie już nie chce.

 Ciszę wieczoru zakłóciło irytujące drapanie pazurków. Księżyc był dziś piękny. Uchyliłem okno, do ledwo oświetlonego pokoju wskoczył czarny kot. Był uroczym, lecz niewdzięcznym stworzeniem. Jego biały krawat i ciapki na łapach w tym samym kolorze doprowadzały mnie do obłędu. Nie mogłem mu nie ulec.
 Nalałem trochę wody na półmisek oraz nasypałem obok kociej karmy. Przez najbliższych kilka chwil będę miał spokój. 
 Kociak zwinnie wdrapał się na łóżko i zaczął przymilanie. Otarł czarną główkę o moją białą koszulkę. Chyba naprawdę chce spać na dworze. Przewróciłem oczami na co odpowiedziało mi przyjazne mruczenie.  
 Oczy ciążyły mi. Poszedłem pod prysznic. Kot wykorzystał okazję i rozciągnął się na miękkim kocu. Wychodząc z wanny poślizgnąłem się na bokserkach ktosia. Jego garderoba dalej poniewierała się to tu, to tam. Nie miałem siły jej ruszyć. Łudziłem się.
 Woda skapywała mi z mokrych kosmyków. Kot nagrodził mnie prychnięciem. Wziąłem go na ręce i próbowałem udobruchać drapaniem za uszami. Udało się. 
 Uchyliłem okno i zgasiłem światło. Zawsze gdy kładłem się spać czułem czyjąś obecność. Nie budziła one we mnie strachu, raczej dziwną, palącą tęsknotę.


Kłamiesz.
Kłamiesz.
Kłamiesz.

 Wychyliłem kolejny kieliszek wódki. Nie mogłem się upić. Alkohol nie działał na mnie. Wywoływał jedynie mdłości. Barmanka zaproponowała mi nocleg. Uśmiechnąłem się wymuszenie i grzecznie podziękowałem.

Muszę kogoś odwiedzić. Upewnić się, że żyjesz. Upewnić się, że dalej mnie potrzebujesz.

 Noc była zimna. Chłodny wiatr rozwiewał moje jasne kosmyki. Księżyc w pełni. Długa, bezsenna noc. Postawiłem kołnierz i podążyłem przed siebie.
 Dziwiło mnie dlaczego nie spotkałem jeszcze ani jednego pobratymca. Było zbyt spokojnie. Niepokoiło mnie to.
 Zbliżałem się do naszego, a może jego, mieszkania. Widziałem go stojącego w uchylonym oknie. Żyje. Wpuszcza do domu tego sierściucha. Przez chwilę poczułem się zazdrosny, jednak potem skarciłem się w myślach. Sam wybrałem życie w samotności. Westchnąłem.
 Zaraz będzie szedł spać, uchyli okno znowu, tak bym mógł się wkraść. Zastanawiało mnie dlaczego ani razu nie obudził się i mnie nie wyrzucił. Na pewno czuł się obserwowany. Na pewno wiedział, że jestem przy nim. 
 Westchnąłem jeszcze raz. Wskoczyłem do ciemnego pokoju. Jego włosy leżały w nieładzie, resztę ciała przykrywał puchowy, bardzo ciepły koc. Podszedłem bliżej. Wokół jego oczu pojawiły się cienie, a skóra wyglądała na szarawą. Zastanawiało mnie jak ghoul może wyglądać tak źle?

Renji...

 Wyszeptał w momencie, gdy czarny kot wyrwał się z jego objęć. Moje oczy zaszkliły się, tęskniłem za jego objęciami. Mimo swojego ostrego wyglądu i trudnego charakteru w nocy zawsze zachowywał się niczym bezbronne zwierze. Uwielbiał oplatywać się wokół mojego ciała, szepcząc lub mrucząc na zmianę.
 Musiałem być konsekwentny. Musiałem pokazać mu, że może mnie stracić. Musiałem pokazać mu czym jest samotność i pustka. 
 Wstałem i odwróciłem się chcąc wyjść. Zobaczyłem jednak karteczkę przytwierdzoną do okiennej ramy. Krótka wiadomość i moja miniaturka.

Zjedz coś i prześpij się czasem. Proszę.

 Uśmiechnąłem się w duchu i pognałem w ciemność.  







~~~~~

zachciało mi się porządków na bloggerze i gmailu, efektem jest praktyczny brak zdjęć. wszystkie poszły się jebać. brawo ja. jakoś to ogarnę obiecuję.tymczasem postanowiłam dodać kilka opowiadań z innymi moimi OTP.mam nadzieję, że polubicie je tak jak ja.
pisałam te opowiadanie spontanicznie, chciałam coś z TG, a nie znalazłam nic ciekawego w internetach, więc oto jest. ;;
nie wiem ile będzie trwało i jak się rozwinie, na pewno napiszę jeszcze jeden-dwa rozdziały.
oyasuminasai!~