Zastanawiałeś się kiedyś jak to jest zabić człowieka?
Poczuć jak wraz z jego osoczem wypływa życie?
Zobaczyć ostatni błysk w tęczówce?
Usłyszeć jęk rozpaczy?
Dźwięk dochodził jakby z daleka. Zmrużyłem oczy zasłaniając je przed oślepiającymi reflektorami. Przez chwilę pomyślałem, że jestem martwy. Klęczałem.
Wołanie wyrywało mnie z ciemności. Nie czułem swojego ciała. Przez moment zdawało mi się, że patrzę na siebie z góry. Leżałem na zimnej posadzce w objęciach postaci w bieli.
Nad jękami i błaganiami o pomoc górował spokojny głos. Nie rozumiałem słów. Spojrzałem na swoje zakrwawione dłonie. Dlaczego niczego nie pamiętam?
Wraz ze świadomością wracał ból. Pulsujące i rozrywające uczucie przeszywało moje udo. Gdzie ja jestem? Co się stało?
Zorientowałem się, że po policzkach spływają mi łzy, a wołanie tak bardzo przypomina mój głos. Spostrzegłem, że kogoś obejmuję.
Czułem ciepłą krew na swoich palcach. Mimo uciskania rany, ona dalej wypływała brudząc jasne kafelki.
*kilka godzin temu*
- Jesteś baba, Kise.
- Dlatego, że mam uczucia?!
- Powiedz mi jaki facet płacze na komedii romantycznej?
- Każdy, który ma w sobie trochę empatii.
- No już, choć tu.
- W życiu!
- Okaż trochę tej swojej empatii.
- Nabijasz się ze mnie!
- Jakżebym śmiał. Chodź. Widzisz, od razu lepiej. Zamknij oczy.
- Dlaczego?
- Niespodzianka. Pokażę ci coś.
- Aominecchi!
- Shhhh.
- Whoa! One są piękne!
- Wiedziałem, że to powiesz.
- Aominecchi, mogę je przytulić?
- Jasne, jeśli chcesz to możesz nawet jednego zatrzymać.
- A co na to rodzice?
- Chcą znaleźć im dom, ewentualnie jednego zostawić.
- Nie powinno rozdzielać się rodzeństwa..
- Jeszcze bliźniaków, co nie?
- To są...?
- Tak. Suczka i pies. Wiesz, myślałem, że mógłbyś zaopiekować się jednym, a ja tym drugim.
- Naprawdę? To cudownie, Aominecchi! Jak je nazwiemy?
- Do tego z ciapką pasuje Brudas, a do jasnej Pulpet.
- Aominecchi!
- Co?
- Jak można nazwać w ten sposób takie urocze szczenięta?
- Im się podoba. Pacz jak Brudas się łasi.
- A Pulpet posmutniała... Kto chciałby być pulpetem, co?
- To wymyśl jej jakieś ładne imię.
- Hmmm... Trixy?
- Jest ok.
- Tylko ok?
- Przecież to tylko imię, Kise.
- Jej się podoba. Kto jest piękny, no kto?
- Ty.
- Aominecchi! B...b...baka!
- Shhh. Wsadź go do kartonu, poniosę ich.
- A mógłbym nieść ją na rękach? Jest taka malutka...
- Kise.
- No dobrze, już.
- Oi, gdzie z pazurkami, co?
- Aominecchi, ona tak pokazuje, że jej zależy.
- W takim razie macie ze sobą sporo wspólnego.
- Co to miało znaczyć?
- Widziałeś moje plecy, prawda?
- Hmpf. Nie moja wina.
- Oi, rumienisz się.
- Wracajmy, zimno już.
*godzinę temu*
- Aominecchi!
- Ty naprawdę nie wytrzymasz beze mnie dłużej niż pół godziny, co?
- To ważne. Przyjedziesz?
- Wiesz, że za chwilę leci mecz?
- Nagram ci początek, a resztę obejrzysz u mnie. Proszę.
- Nie możesz powiedzieć mi przez telefon?
- Rodzice wyszli na całą noc na imprezę.
- Oi, chyba uczysz się ode mnie. Haha.
- Aominecchi, źle zrozumiałeś!
- Mam wrażenie, że się zarumieniłeś.
- A ja mam wrażenie, że on znowu jest pod bramą. Aominecchi?
- Pozamykałeś wszystkie okna i drzwi?
- Tak. Drzwi od piwnicy i strychu też, ale dalej się boję.
- Uspokój się, będę za chwilkę.
- Aominecchi?
- Tak?
- Możesz się nie wyłączać? Tak byłoby mi raźniej.
- Jasne. Masz pewność, że to on?
- Nie... Stoi w cieniu, nie widzę twarzy.
- Może ci się wydaje?
- Ale kto normalny stoi pod czyimś domem o jedenastej w nocy.
- Kise? Co to było?
- Wszystko ok. Spojrzał na mnie, a ja przewróciłem stolik zasłaniając okno. To na pewno on.
- Idź do swojego pokoju i się zamknij w nim, dobrze?
- Dobrze.
- Kise, zadzwonię na policję, wyłączę się tylko na chwilkę...
- Nie! Proszę, nie!
- On jest niebezpieczny, Kise. Policja szuka go od miesięcy.
- Zadzwonimy jak przyjedziesz, dobrze?
- Kise! Kise?
- Jestem. Chyba sobie poszedł. Nie widzę go.
- Na pewno?
- Tak, musiał iść. Uff...
- Nie podoba mi się to.
- Dlatego zostanę w sypialni. Jedziesz już?
- Tak.
- Aominecchi... Zgasło światło...
- Co?
- Chyba... Chyba coś słyszałem. O Boże...
- Kise?!
- On jest w środku... Aominecchi...
- Nie płacz. Schowaj się gdzieś, już widzę twój dom.
- On tu idzie... On wie...
- Schowaj się, będę za chwilę. Kise? Kise?!
- Przepraszamy wybrany abonent jest w tym momencie nieosiągalny, prosimy spróbować ponownie.
- Kurwa.
Drżącymi palcami wybrałem numer alarmowy. Dyspozytorka wysłała radiowóz każąc czekać na jego przybycie.
Wbiegłem do ogródka mamy blondyna. Wiedziałem, że nie dam rady sforsować głównych drzwi, Kise na pewno zadbał o ich zabezpieczenie. Jego dom miał jeden słaby punk, który oprawca mógł wybrać. Było nim imponującej wielkości okno w salonie. Zacisnąłem dłoń na kiju baseballowym.
Tak jak przypuszczałem zostało wybite, to pewnie ten dźwięk usłyszał chłopak. Wślizgnąłem się do środka. Od sufitu dochodziły mnie odgłosy szarpaniny i wrzaski. Pognałem jak szalony po schodach na drugie piętro.
Model siłował się w morderczym uścisku z facetem kilka razy większym i silniejszym od niego. Przegrywał to starcie. Zamachnąłem się kijem, jednak odbiłem się w lustrze zawieszonym na drzwiach komody. Mężczyzna wykonał unik.
- Uciekaj! - Wrzasnąłem do blondyna. Miał rozciętą brew i wargę. - Już! - Nie zdążył się pozbierać. Napastnik natarł na mnie i przewrócił. Nie miałem szans z jego zwierzęcą siłą. Zamachnąłem się kijem trafiając go w kolano. Upadł. Wykorzystałem okazję i podniosłem roztrzęsionego chłopaka z ziemi.
To byłoby zbyt łatwe. Otrzymałem potężny cios w potylicę. Przewróciłem się słysząc krzyk Kise. Wyciągnąłem dłoń i chwyciłem nogawkę spodni faceta, strzepnął nią niczym natrętną muchę. Złapał modela w pasie i przerzucił sobie przez ramię.
- Aominecchi! Proszę! - Płakał przerażony tym co może go spotkać. Oprawca kierował się z nim na dół. Zebrałem w sobie całą siłę i podniosłem się. Zawroty głowy sprawiały, że widziałem potrójnie. W asyście coraz głośniejszych wrzasków trafiłem do kuchni. Mężczyzna leżał na blondynie i rozbierał go gorączkowo. Wiedząc, że mam małe szanse, a w zasadzie nie mam żadnych rzuciłem się na jego plecy. Wstał i rzucił mną. Odbiłem się od ściany i osunąłem na kafelki. Usłyszałem wystrzał, ale nie poczułem bólu.
Drugiej okazji nie będzie. Aominecchi leżał bez ruchu, a napastnik śmiał się obłąkańczo. Chwyciłem kuchenny nóż i wbiłem go między jego łopatki aż po rękojeść. Wrzasnął jak upolowane zwierzę. Szybko wyciągnąłem ostrze i przebiłem go po raz kolejny. Upadł na plecy. Nie pozwalając mu przejąć kontroli przycisnąłem go do ziemi i dalej dźgałem. Jego oczy wypełniła pustka. Znalazłem się w amoku. Mimo, że mężczyzna dawno wydał ostatnie tchnienie dźgałem go z taką samą siłą. Gdy ręce opadały mi z sił chwyciłem średniej długości włosy i miarowo uderzałem jego głową o posadzkę. Wyłem. Czułem jak jego potylica wygładza się, a następnie czaszka zamienia w puzzle.
Wyciągnąłem nóż z jego klatki piersiowej i przyczołgałem się do Aominecchiego. Objąłem go i zacząłem się z nim kołysać. Przytulałem go i całowałem. Prosiłem, żeby się obudził. Zwymiotowałem i osunąłem się w ciemność.
*teraz*
Reflektory okazały się latarkami. Widziałem wycelowaną w siebie broń. Metr przede mną leżał zakrwawiony mężczyzna.
Spojrzałem na chłopaka, który mnie obejmował. Był zakrwawiony. Jego oczy były jednocześnie przepełnione strachem i pustką. Gdy nasze oczy spotkały się przypomniałem sobie wszystko.
Jego granatowe oczy przyglądały mi się badawczo. Wypowiedział moje imię, a ja przypomniałem sobie wszystko.
Policjanci odciągnęli mnie od blondyna i przekazali w ręce lekarzy. Kątem oka dostrzegłem jak któryś z nich podchodzi do Kise i łapie jego dłonie, a drugi odsuwa od niego nóż.
Mówili mi, że jestem już bezpieczny. Obiecywali, że już nic mi nie grozi. Powiadomili moich rodziców i już jadą. Mnie interesował jedynie granatowowłosy chłopak, który uratował mi życie.
*miesiąc później*
- [..] po rozpoznaniu sprawy Ryouty K., oskarżonego o zabójstwo Akihko Saya w dniu 27.07. 2015 roku stwierdza iż oskarżony jest winny, jednak zważywszy na okoliczności popełnionego czynu orzeka iż oskarożny działał w obronie koniecznej i skazuje go na pięć lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata oraz nakazuje terapię u psychiatry. Uznaję proces za zakończony, proszę się rozejść.
*godzinę później*
- Aminecchi, jak się czujesz?
- Bywało lepiej, ale mniej boli.
- To dobrze.
- Oi, jak było w sądzie?
- Tak jak się spodziewaliśmy.
- Myślałem raczej o tobie.
- Jakoś się trzymam.
- Wszystko się ułoży, zobaczysz.
- Nigdy już nie będzie tak samo. Już zawsze będę widział jego twarz w koszmarach.
- Hej, nie zrobiłeś nic złego, tak?
- Zabiłem człowieka, Aominecchi.
- Broniłeś się.
- Nie wiele to zmienia, wiesz?
- Uratowałeś mnie.
- Po tym, jak cię w to wciągnąłem.
- Shhh... Może porozmawiamy o czymś innym?
- Kiedy wychodzisz?
- Może pojutrze mnie wypiszą. Mogę już chodzić o kulach.
- Cieszę się.
- Lekarze powiedzieli, że jeśli będę regularnie ćwiczył to może za rok będę mógł zagrać. Kise?
- C-co?
- Nie płacz. Proszę... To nie twoja wina!
- To czemu czuję się jakby była moja?
- Kise, posłuchaj mnie uważnie, okej?
- Okej.
- Kocham cię i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Jedyne czego żałuję, to to, że nie przyjechałem wcześniej i pozwoliłem by ten skurwiel cię dotknął. Rozumiesz?
Pokiwałem twierdząco głową. Schowałem głowę w rękach i rozpłakałem się. Jego słowa były najlepszą terapią.