wtorek, 23 grudnia 2014

Baby booom! [AoKise, KuroKaga, MidoTaka, AkaMura, RiMo]

 Przeciągnąłem się delikatnie i wtuliłem mocniej w puchową kołderkę. Ziewnąłem cichutko. Moja głowa spoczywała na ciepłym torsie chłopaka, który chyba miał już dość wylegiwania. Dał mi lekkiego pstryczka w czoło.
-Hej! Nie tak budzi się księżniczki!- Zbuntowałem się.
-Nie jesteś za stary jak na księżniczkę?- Nadąłem policzki. To nie było miłe.
-Dla mnie mógłbyś zrobić wyjątek!- Zbierało mi się na płacz.
-Oi, oi. Przepraszam.- Delikatny całus rozwiał całą moją złość. Chciałem się przekręcić na plecy, jednak ruch utrudniał mi odstający brzuch. Poczułem dłonie Aominecchiego na plecach. Przyzwyczaiłem się, że teraz, do nawet tych najprostszych czynności potrzebowałem jego pomocy.- Jak się czujesz?
-Nie jest źle.. Swędzi mnie brzuch..- Chłopak zabrał z szafki nocnej jakąś buteleczkę, była to oliwka. Podwinął moją koszulkę i ucałował.
-Dzień dobry, maleństwo.- Szepnął, po czym zaczął wmasowywać płyn w napiętą do granic możliwości skórę. Po chwili dziecko poruszyło się, sprawiając mi niemały ból.
-Charakterek ma chyba po tatusiu.- Zaśmiałem się.
-I bardzo dobrze, zobaczysz, nasz syn będzie kopał wszystkim tyłki!
-Syn? Myślę, że to dziewczynka. I nie mów tak przy dziecku!
-Przepraszam.- Daiki przysunął  mnie bliżej siebie i zaczął całować. Nie opierałem się, gdyż bardzo mnie to relaksowało. Po chwili oderwał się od moich ust i zaczął poszukiwania swojej garderoby.
-Nie idźźźźź.- Zawyłem. Popatrzył na mnie z politowaniem i wstał wciągając dresowe spodnie.
-A kto przygotuje kolację? Dzisiaj przez ten dom przejdzie tornado. Trzeba pochować wartościowe rzeczy i...- W połowie zdania dostał ode mnie z poduszki.
-To nasi przyjaciele, nie mów tak!
-Przyjaciele przyjaciółmi, ale...
-Shhhh. Nic już nie mów. Pomóż mi wstać lepiej.- Wyciągnąłem dłonie w jego kierunku.
-Jak chcesz to pośpij jeszcze, dam sobie radę.
-Nie Aominecchi! Ja też chcę!- Widząc, że coraz bardziej przypominam rozbrykane dziecko złapał mnie w pasie.
 Poczłapałem do łazienki, wziąłem szybki prysznic i ubrałem się. W kuchni czekało na mnie śniadanie i Daiki ubrany w mój różowy fartuch. Zaśmiałem się za co dostałem po uszach.
 Przeszedłem po domu i zrobiłem inspekcję. Poszukiwałem brudnych skarpetek chłopaka i wysmarkanych chusteczek, ewentualnie jakiś śladów kurzu. Po ich usunięciu wróciłem do kuchni.
-Aominecchi...
-Tak?
-Co mogę jeszcze zrobić?- Popatrzył na mnie znad miski i uśmiechnął przebiegle.
-Zaśpiewaj mi tak jak wczoraj.- Spaliłem buraka.
-Nie śpiewałem dla ciebie! To dla maleństwa, strasznie się wierciło.- Szepnąłem głaszcząc się po brzuchu.- Mogę ubrać choinkę? Proooooszę.
-Tylko nie zrób sobie krzywdy.- Przewrócił oczami, a mnie już nie było.
 Kolejne dwie godziny upłynęły nam spokojnie. Do czasu gdy chciałem włożyć gwiazdę na czubek drzewka. Nie dosięgałem, więc wziąłem taboret. Gdy miałem już schodzić dziecko kopnęło mnie bardzo mocno, zgiąłem się w pół i straciłem grunt pod nogami. Upadłem na tyłek, co stety-niestety było bolesne, ale w miarę bezpieczne. Huk przeraził Daikiego, który w sekundzie przybiegł do pokoju. Kucnął obok mnie i zaczął opieprzać.
-Mogłeś sobie coś kurwa zrobić! Dlaczego mnie nie zawołałeś? Dlaczego?- Bardzo się przestraszyłem, z każdym kolejnym słowem kuliłem się coraz mocniej. Rozpłakałem się.- Oi, nie płacz.. Przepraszam, nie powinienem tak wrzeszczeć.- Przytulił mnie mocno i pocałował włosy.
 Dalsze przygotowania odbyły się bez większych wypadków, jedynie Aomine oparzył się parą podczas odlewania wody z kapusty. Ja natomiast skaleczyłem się papierem gdy pakowałem prezenty.  O szesnastej przyszli pierwsi goście. Kurokocchi i Kagami. Otworzyłem uradowany drzwi i przytuliłem niebieskowłosego przyjaciela. Gdy spojrzałem na wyższego chłopaka zamarłem. Moją uwagę zwróciła nie dziewczynka, którą trzymał na rękach, a siatka, która się poruszała.
-Nie mów mi, że to jest...- Zacząłem płaczliwe.
-To karp, nasza kolacja.- Uśmiechnął się szczerze i podsunął mi reklamówkę pod nos. Złapałem się za usta i odsunąłem.- Coś nie tak?- Spytał głupio.
-Czy.. Czy on jest.. żywy?
-No tak, a jaki miałby być?
-Jesteś okrutny!- Zawyłem przez łzy. Mój narzeczony słysząc wrzawę zjawił się chcąc poznać przyczynę mojego lamentu.
-Bakagami. Zanieś go do kuchni.- Rozkazał i zaczął mnie uspokajać.- Wiesz, że jaka Wigilia taki cały rok? Nie płacz już więcej proszę.
-A...ale Aomi..inecchi... Te..n karp... My... Nie możemy go zjeść!- Rozpłakałem się w jego ramionach. Sam nie wiedziałem dlaczego, ale było mi tak szkoda tego stworzenia.
-Oi, Kise. Wiem, że ci smutno, ale taka kolej rzeczy. Już i tak mu nie pomożemy. Nie ma co się smucić tak? Uśmiech poproszę.- Dalej niepocieszony otarłem łzy i poszedłem się przebrać. Chciałem wyglądać zjawiskowo. Przy drzwiach stała Mayonaka- córeczka Tetsu i tego mordercy. Miała niespełna 3 latka i bardzo mnie lubiła. Uśmiechnąłem się do niej ciepło a ona podbiegła i przytuliła się do moich nóg.
 Po niespełna półgodzinie przyjechali Takao z Midorimą, Akashi z Muraskibarą i Riko z Momoi. Ostatnia zaczęła wypytywać mnie jak się czuję i gładzić mój brzuch. Czułem się trochę skrępowany. Robiło się trochę głośno- głównie za sprawą piszczącej May i Nigou, którzy biegali między stołem a choinką.
-Hej cisza!- Krzyknął nagle Daiki. Spojrzeliśmy na niego zbaranieli.- Pierwsza gwiazdka już jest.
 Zaśmiałem się. Zaczęliśmy składać sobie życzenia. Kątem oka zauważyłem jak Midorimacchi oblewa się rumieńcem i całuje Takao. Tak bardzo cieszyłem się, że w końcu się pogodzili i przyznali, że czują do siebie coś więcej. Nagle mój chłopak objął mnie od tylu i zaczął całować szyję.
-Nie przy dzieciach zboczeńcu.- Zażartowałem.
 Wigilię zjedliśmy w przyjemnej atmosferze, nikt nic nie wylał, nie potłukł czy zniszczył. Riko i Midorima zdeklarowali się pomóc przy sprzątaniu, a reszta grzecznie czekała. Nawet dziewczynka i mały kundelek. Chyba wyczuwali prezenty. Zebrałem kilka talerzy ze stołu i chciałem zanieść je do zmywarki, jednak przeszył mnie tępy ból w dole brzucha. Upuściłem to co trzymałem i prawie przewróciłem się. Dobrze, że Takao był blisko, bo zdążył mnie złapać.
-Usiądź, my się tym zajmiemy.- Niemal siłą wcisnął mnie w fotel. Aominecchi przeszywał mnie wzrokiem, więc uśmiechnąłem się.
-Jestem trochę zmęczony.- Powiedziałem bardziej do siebie niż do niego.
 Gdy naczynia były już w kuchni i zapach barszczu się ulotnił wstałem powoli i zawołałem.
-Czas na prezenty!- Tetsu razem z córeczką i pupilem zajęli się ich rozdawaniem. Ja siedziałem wtulony w ciepłe plecy granatowookiego, rysowałem kółka na wnętrzu jego dłoni.
-Na pewno to tylko zmęczenie?- Spytał mnie. Marszczył brwi, wyglądał jakby chciał zobaczyć najmniejsze kłamstwo w moich oczach.
-Nie wiem, dziwnie się czuję..- Nie widziałem sensu okłamywać go.
-Myślisz, że to już?
-Już nie, ale niedługo na pewno. Dzidziuś chce jak najszybciej nas zobaczyć.- Uśmiechnąłem się promiennie.
 Po rozpakowaniu prezentów i radości z nich płynącej towarzystwo stało się ospałe, najlepszym dowodem była na to Mayonaka śpiąca na kolanach Taigi. Momoi mówiła coś Riko o tym, że one też muszą sobie zrobić takie małe cudo. Midorima przewracał oczami i nerwowo poprawiał okulary czekając aż jego chłopak- teraz wiszący na jego szyi- zaproponuje mu to samo.
 Poczułem, że muszę siusiu. Wstałem nieco powolnie i udałem się w stronę łazienki. W połowie drogi miałem już mokro. Zorientowałem się, że nie chciało mi się siusiu..
-Aominecchi..- Zacząłem przerażony. Odwróciłem się w jego stronę i kontynuowałem.- Wody mi odeszły.

*BIPBIPBIPBIP*
 Dźwięk budzika wyrwał mnie z tego pokręconego snu. Co też musiałem zjeść, że śniłem o takich pierdołach.
-Akashi-san, śniadanie gotowe.- Zaczął kamerdyner, później przedstawił plan dnia. Ubranie choinki, kolacja, blebleble.
 Coś czuję, że chłopcy pobiegają na następnym treningu.



~♠~♠~♠~

Minna!
Chcę życzyć Wam wszystkiego dobrego w te święta.
Osoby, która zawsze będzie blisko Was.
Miłości, która ociepli Wasze serca.
Spełnienia marzeń i następnych, bo nadają one sens naszemu życiu.
Oraz cierpliwości do mnie! :>
Kocham Was! ♥


poniedziałek, 22 grudnia 2014

~~~~~ [AoKise]

[K]-Aominecchi! Aominecchi!
[A]-Gezz, wystarczy, że powiesz raz. Słyszę.
-No ale...
-Czego?
-Aominecchi, czemu jesteś taki oziębły?
-Nie jestem.
-Wcale.
-No więc?
-Co więc?
-Boże.. Po co przyszedłeś.
-Już nieważne.
-Jak baba.
-Jeśli mnie nie chcesz to nie. Pa.
-Kiedy powiedziałem coś takiego?
-Widzę po twoim zachowaniu.
-Aha.
-Tylko 'aha'?
-Tak.
-Aominecchi, coś się stało?
-Nie, czemu?
-Jesteś oschły.
-Aha.
-Nie traktuj mnie tak!
-Czyli jak?
-J..jak by ci nie zależało.
-Jesteś przewrażliwiony, jak zwykle na wszystko płacz.
-N-nie j-j-jestem! Martwię się, nic mi nie mówisz!
-A co mam Ci mówić?
-Wszystko! Co cię trapi, raduje, nudzi!
-Mhm.
-No Aominecchi!
-Co znowu?
-Rozmawiaj ze mną. 'Mhm' to nie odpowiedź.
-Daj mi spokój, irytujesz mnie.
- ... *tup, tup, tup*
-Chyba przesadziłem... KISEE!
-*tuptuptuptuptuptuptuptup* Co się stało? Czemu krzyczysz?
-Emm, no ten.. Przepraszam..
-Aominecchi!
-Nie wieszaj się na mnie. I nie patrz tym psim wzrokiem..
-Co się stało?
-Nie mój dzień.
-Rozwiń temat kochanie.
-Ryota!
-Czy ty się czerwienisz?
-Nie.
-Hmpf.
- ...
- ...
- ...
- No mów do mnieeeee.
- Chyba się wypalam.
- Co ty gadasz?! Masz dopiero 30 lat, jesteś w kwiecie wieku!
-Wiedziałem. Złaź z moich kolan.
-No ale Aominecchi. Ja chcę pomóc.
-To przestań chrzanić.
-Zamieniam się w słuch.
-To nie takie łatwe Kise.. Ja sam już nie wiem. Czuję, że między nami się sypie. Zazdroszczę ci.
-Ja też sobie zazdroszczę, że mam takiego wspaniałego narzeczonego. Ma wymarzoną pracę, spełnia marzenia, jest nieziemsko przystojny, no i ma mnie.
-Hahaha. Kise, rozpierdalasz.
-Kocham cię Daikicchi. I nic i nikt tego nie zmieni.
-...
-No co? Czemu masz taką minę?
-Nie ważne.
-Widać, że ważne.
-Nie.
-Gdzie idziesz?
-Muszę się przejść.
-Jest już ciemno.
-O to chodzi. Aominecchi?
-Chciałbym trochę odetchnąć. Nie martw się, wrócę szybko.
-Nie! N-n-n-ie zgadzam się!
-Kise? Znowu płaczesz?
-Bo ja się boję, że nie wrócisz..
-Kise.. Same z tobą utrapienia..
-Mogę iść z tobą?
-Jak musisz, tylko ubierz się ciepło. Piździ jak w kieleckim.
-Romantyk.
-Co ty tam szepczesz?
-Kocham cię, Daicchi!

15 minut później..

-Aominecchi..

-Tak?
-Zimno mi..
-Mówiłem, żebyś ubrał czapkę!
-Ale-ale nie wyglądam w niej ładnie..
-Kogo to obchodzi?!
-BUUUU.. Myślałem, że ciebie.
-Uspokój się no. Weź moją czapkę, bo się przeziębisz jeszcze.
-Ale tobie będzie zimno.
-Shhhh..

*szzzzzzzzz jeb*

-
Auuuu!

-Kise, w porządku?
-Nie! Dostałem czymś w głowę!

*szzzzzzzzzzzz jeb*

-Kurwa!
-Aominecchi?
-Nic mi nie jest. To śnieg, lepiej wracajmy.
-Boję się...
-Spokojnie, pewnie jakieś dzieci..

*buum*

-HAHAHA, kogo ja widzę. Daiki, Ryota.
-Haizaki..
-Ździwieni?
-Czego chcesz?
-Aominecchi.. Kim oni są?
-Widzę blondzia się boi, jak słodko.
-Stul pysk. Czego chcecie?
-No właśnie ja chcę jego. Tu i teraz.
-Niedoczekanie twoje. Kise idziemy.
-Nie tak szybko.

*jebbb*

-Aominecchi! Zostawcie go!
-Jak to jest, nie móc się poruszyć?
-Ryota.. Uciekaj..
-Ale.. Daicchi..
-Uciekaj kurwa!
-Nie!

*plask*

-Hahahaha, myślałeś, że czymś takim mnie pokonasz?
-
Zostaw mnie, puszczaj!

-Połóż na nim palec, a..!
-A..? Co mi zrobisz?
-Pożałujesz, że się urodziłeś!
-Hahaha, doprawdy śmieszne. Ryota, pięknisiu, zapłacisz za to co mi zrobiłeś.-Puszczaj mnie, zostaw!
-Nie szarp się tak, obiecuję, że będzie bolało jak nigdy dotąd. Najpierw wykręcę ci ręce, o tak..
-
AAAAAA..

-Ryota.. Wytrzymaj.. Zaraz.. Zaraz ci pomogę..
-Możesz jeszcze mówić? Za chwilę i tak stracisz przytomność, moi koledzy w tym pomogą. Kise, teraz zaczniemy się bawić..
-Błagam nie! Nie! Nie rób mi tego!
-To takie piękne gdy prosisz.. Podoba mi się.. Klęcz przede mną.. Błagaj.
-
Błagam...

-Jesteś dobrym pieskiem Ryota, ale to i tak ci nie pomoże! Hahaha. Czujesz mnie? Boli? Jak ci się podoba?

*puszzzzzz*

-Kise-kun? Kise-kun!
-Kurokocchi? Dlaczego? Co..?
-Aomine-kun wybrał mój numer, słyszeliśmy co się dzieje. Wezwaliśmy policję. Hej! Kise, nie zasypiaj!

kilka godzin później..

-Oi Ryota, obudź sie!

-Hmmm...
-Kise!
-Nie krzycz tak Aominecchi..
-Przepraszam. Jak się czujesz?
-...
-Kise.. Oi..
-Nie! Nie dotykaj!
-Ryota?
-Proszę, zostaw mnie..
-Nie musisz się bać.. Spokojnie.. Nie skrzywdzę cię..
-Aominecchi.. Nie..
-Chcę cię przytulić. Mogę?
-*skinienie na tak*
-Shhh. Już dobrze.. Już jesteś bezpieczny.
-Dlaczego on mi to zrobił? Przecież minęło już tyle lat...
-Nie wiem.. Przepraszam.. Zapłaci nam za to.
-To nie twoja wina.
-Moja, jestem za słaby..
-Mam pomysł..
-Tak..?
-Może ucieknijmy razem od naszych słabości?
-Wydaję mi się, że to dobry pomysł.

tydzień później..

-... I niech spoczywają w pokoju wiecznym, amen.



~♠~♠~♠~natchnienie przyniosła mi pewna anonimowa osóbka.~arigatou! c:








wtorek, 16 grudnia 2014

Avalon. [prolog.]

kontynuacja Ciemnych Dni.~ 
~♠~♠~♠~



 Mówi się, że po śmierci trafiamy do miejsca idealnego. Nic nas nie boli. Nic nas nie martwi. Nie musimy się niczego obawiać. Odnajdujemy nieznane nam szczęście i bezpieczeństwo.
 Mówi się, że po śmierci trafiamy do miejsca okropnego. Czujemy nieznany dotąd ból. Cierpimy na różne sposoby. Zagrożenie i poczucie beznadziejności. Kompletny brak nadziei.


A gdzie jestem ja?
 Dokoła uśmiechnięte twarze. Roześmiane małe cherubinki. Światło niewiadomego pochodzenia. Wszyscy od razu mnie zaakceptowali. Nie pytali o pochodzenie. Nie chcieli wiedzieć jakiej jestem orientacji. Nie interesuje ich dlaczego tu jestem. W pewnym sensie jest tu idealnie.
 Gdyby 'w pewnym sensie' wystarczyło. Mimo fizycznych obfitości czuję się pusty, czuję że coś mi odebrano. Jakby część mnie została na Ziemi. Najgorsze uczucie to zapomnienie, zapomnienie o czymś ważnym.
Utknąłem.
 Dlaczego nawet po śmierci nie zaznam spokoju? Ktoś przesądził mój los z góry. Skreślił mnie z listy. Samobójca. Nikt mnie tu tak nie nazwie, nie da mi tego odczuć, jednak w głębi duszy będę nosił to piętno. Wieczne potępienie racz im dać panie, a ciemność wiekuista niechaj im świeci. Niech smaży się w piekle umysłu wiecznie, amen. Usiadłem na pobliskim kamieniu. Poniosłem trochę podgniły owoc spod wielkiej jabłoni. Dla mnie był ucieleśnieniem mojej duszy. Ugryzłem kęs. Okazało się, że jabłko było zepsute również od wewnątrz. Zakryłem twarz rękami i rozpłakałem się jak małe dziecko.

 Splątanie.
 Co się stało? Nie wiem kim jestem. Spoglądam na niemal przeźroczystą dłoń. Wokół niej unosi się srebrna poświata. Pokrywa mnie cała. Aura?
 Jest tak cicho. Nie ma ludzi. Nie ma zwierząt. Próżnia. Brak.
 Inkoherencja.
 Chcę mówić, pytać, szukać i odnajdywać. Chcę wszystkiego naraz. Chcę wiedzieć, a ponad to wszystko przebija się jedna myśl ODNAJDĘ CIĘ. Panoszy się siejąc spustoszenie.
 Mam ochotę usiąść i płakać. Wszystko mu się miesza. Jednak jak dokonać tego w miejscu nie posiadającym materii, nie znającym czasu i powszechnych praw fizyki?




~♠~♠~♠~
mam nastrój, o tak. znowu będą pojawiać się długie notki, oby.







piątek, 12 grudnia 2014

~~~~ [AoKise]

[A]-Kiseeeee.
[K]-Przestań.
-Oi.. Kiseeee.
-Nie mrucz, chcę czytać.
-Chcę cię całować.
-Uspokój się wreszcie.
-Nie, chcę cię zgwałcić.
-Bardzo śmieszne, teraz idź sobie.
-Nie masz uczuć.
-CISZA!
-Spokojnie słońce, okres?
- ...
-Czyli jednak.
-Zostaw moją bluzkę.
-Jesteś ładniejszy bez niej.
-Zostaw no!
-Oi, czy ty się rumienisz?
-I co cieszysz zęby? Zostaw mnie w spokoju!
-Powtarzasz się.
- ...
-Kiseeee.
- ...
-No Ryota.
- ...
-Będę smutny.
- ...
-Okej, to pa.
-Gdzie ty idziesz?
-Potrafisz mówić? Ooo.
-Jest późno, gdzie idziesz?!
-Do Tetsu.
-W celu...?
-Może on mnie przytuli i...
-BAKAMINECCHI!!!
-Oi, płaczesz?
-J..ja wca..ale nie PŁACZĘ!
-Kise ja tylko..
-WYNOŚ SIĘ JAK CI TAK ŹLE!
-Ryota, przecież wiesz..
-WY WSZYSCY JESTEŚCIE TACY SAMI. JAK PODUPCZYĆ TO JEST, A..A.A...
-Shhh, Wszyscy czyli kto?
-Bierz te łapy, jestem na ciebie wkurzony!
-Odpowiesz? Kto?
-FACECI! I PRECZ Z ŁAPAMI!
-No kurwa Kise! Oczy mi wydłubiesz!
-I bardzo dobrze! Przynajmniej nie będziesz się gapił na te lafiryndy!
-Jakie znowu lafiryndy?!
-Te z cyckami! Takie znowu!
-Kise powiesz mi w końcu..
-NIE! Idź do Kurokocchiego, z nim pogadaj!
-Kotku, uspokój się.
- ...
-Znów milczysz..
- ...
-Oi..
-Hmpf.
- ...
-No gdzie z łapami! CZYTAM.
- ...
-ODDAWAJ! NO AOMINECCHI, ODDAJ MI JĄ!
-Nie. Hmmm...
-Co 'hmmm'?
-Już wiem czemu tak się buldoczysz.
-JA SIĘ NIE BULDOCZĘ.
-Shhh.. Jesteś irytujący. Jak te twoje książeczki.
-No wiesz!
-Tylko przez nie problemy.
-Aomine, jeszcze jedno słowo i..
-Sam widzisz?
-Odsuń się ode mnie!
-Nie, bo widzisz ja nie jestem typowym facetem z twoich bajeczek.
- ...
-No nie wykręcaj się tak.
-Zostaw, Aominecchi..
-Co ci znowu nie pasuje? Nie lubisz jak cię całuję? A może nie w szyję?
-Ahh.. Nie, znaczy tak. Jestem zły, zostaw.
-Sprzeciw wysoki sądzie.
-Stój!
-Auuuu! Za co?
-Za żywota, świnio niewyżyta.
-Kise!
-Śpię dziś sam!
-No już, powodzenia.
-A dziękuję!
-Ej, co ty robisz?
-Pakuję się!
-Borze i lesie. Serio musimy się wiecznie kłócić?
-Ty zacząłeś.
-Chciałem, żebyś się mną zajął.
-Yhym. Chciałeś podupczyć.
-Jeśli miałbyś na to ochotę to czemu nie? Nie patrz tak na mnie!
- ...
-Dobra, wygrałeś. To nie ma sensu. Kolorowych.
- ...

5 minut później.

- *cichy szloch spod szafy*
-Kise..?
- *pociąganie nosem*
-Halo? Słyszysz co mówię?
-Aominecchi!
-Oi, zmiażdżysz mnie.
-Hmpf.
-No nie obrażaj się tak. Złość piękności szkodzi.
-Zamknij się..
-Choć tu.
- *tup, tup, tup*
-Ciepło ci?
-Mmmm.
-Dobranoc Ryota.
-Dobranoc Daikicchi.

~♠~♠~♠~ Takie coś-nic. Oyasumi!


niedziela, 7 grudnia 2014

Szafirowy Skarb VI. [AoKise]

IUIUIUIUIUIUIUIUIU.

 Ten dźwięk doprowadzał mnie do obłędu. Jechaliśmy w jednej karetce, obydwoje siedzieliśmy przypięci pasami do skórzanych foteli. Między nami ratownicy. Sprawdzali reakcje źrenic, mierzyli tętno i inne badziewia. Przymknąłem powieki, byłem taki znudzony. Dodatkowo blondyn nie popatrzył na mnie ani razu. Odwrócił głowę w przeciwną stronę.

 Podziwiałem jakże piękne słońce chylące się ku zachodowi. To cudowne jak oddawało mój teraźniejszy stan. Piękny kolor żółci przechodzący w jaskrawą czerwień, znikające z powierzchni Ziemi. Chciałem zamienić się z nim miejscem. Wreszcie dotrzeć do końcowego przystanku i wysiąść w nicość. Pozwolić by mroczne demony objęły mnie w swoje drapieżne ramiona. Dać się im owładnąć. Jednak najpierw muszę dokończyć ludzkie życie. Nie czas jeszcze na takie wybryki.

  Niekończące się pytania ze strony lekarzy, policji, rodziców. Badania, prześwietlenia, rozmowy.
-Dajcie mi kurwa święty spokój!- Nie wytrzymałem w końcu przy tysięcznym pytaniu o ramię.
-Dai-chan, jak ty się wyrażasz?- Oburzyła się mama.- Przecież z kontuzją możesz już nigdy nie zagrać!
-W dupie mam ramię, dlaczego nie mogę porozmawiać z Ryotą? Gdzie on jest?
 Tata uśmiechnął się z litością gdy mama popatrzyła na niego. Po chwili życzyli mi dobrej nocy i wyszli. Co tu się dzieje do jasnej cholery? Blondyn wydawał się taki zdesperowany, gdy prosił o pomoc..

 Siedziałem na miękkiej, bladoniebieskiej kanapie. Pozostawiono mnie samemu sobie, jednak nie na długo. Zaraz miała przyjść miła pani psycholog i sprawdzić jak bardzo pojebany jestem. Na stoliku leżał talerzyk z ciastkami, a obok stał kubek z gorącą czekoladą. Para unosiła się tworząc mgliste zawijasy na tle wyszukanej tapety. Przyglądałem się temu z przekrzywioną głową opartą o kolana.
 Drzwi otworzyły się i ujrzałem typową panią doktor, której się spodziewałem. Miała około 25 lat, granatowe okulary i włosy ułożone w tak zwanym estetycznym nieładzie. Jednak coś w jej stylu bycia interesowało mnie. Pod pachą taszczyła kilka teczek. Była trochę zmęczona, jakby przebiegła maraton.
-Przepraszam za spóźnienie, to niegrzeczne z mojej strony.- Szepnęła i usiadła ciężko obok mnie, odłożyła teczki, z których wypadło kilka rysunków. Niby od niechcenia spojrzałem na nie.
-To od dzieci z czwartego piętra. Chcesz zobaczyć?- Zagadnęła zupełnie naturalnie. Szukałem podstępu jednak jej oczy były takie szczere. Przytaknąłem.
 Podała mi kilka prac małych artystów. Musiałem przyznać, że były świetne. Smutne, jednak na swój sposób dojrzałe i pozytywne.
-Co jest na czwartym piętrze?
-Oddział onkologiczny dla dzieci. Ironia prawda?- Przytaknąłem.- Jesteś Kise Ryouta, tak?
-Mmmm. A pani nazywa się?
-Znowu muszę cię przeprosić. Nie przedstawiłam się.- Podrapała się po głowie.- Nazywam się Mayonaka Rui, jednak wszyscy mówią mi Yoi.
-Ja też mam tak mówić?- Spytałem nie patrząc na nią.
-To zależy od ciebie. Dlaczego zakładasz, że będziemy rozmawiać często? Może to nasze pierwsze, a zaraz ostatnie spotkanie?- Zapytała trochę zaczepnie. Czyli nic nie wie, albo mnie podpuszcza.
-Nie jestem normalny.
-Normalność to pojęcie względne, wiesz?- Uśmiechnęła się ciepło.- Chciałabym, żebyśmy się poznali. Może powiesz coś o sobie? Jeśli się krępujesz, mogę zacząć.
 I tak rozpoczęło się kilkugodzinne piekło.

 Przez następnych kilka godzin wierciłem się w łóżku.
Nie miałem telefonu.
Nie miałem laptopa.
Nie miałem świerszczyków.
Nie miałem nawet tego durnego, rozemocjonowanego blondyna.
-Kurwa.- Syknąłem. Spojrzałem na zegarek. 19.00. Zawsze o tej porze bawiłem się małym w wannie, ewentualnie w pokoju. Teraz byłem tak zdenerwowany, że z pewnością by mi nie stanął. Odwróciłem się do ściany, gdy usłyszałem lekkie skrzypnięcie drzwi.
-To jest twój pokój. Jest w nim inny pacjent, więc staraj się mu nie przeszkadzać.
-Dobrze.- Zmęczony szept. Jakby znajomy. Otworzyłem oczy i przetarłem je ze zdumienia. Chuda postać, troszkę niższa ode mnie przemknęła z gracją do łóżka po skosie. Miała w ręce chyba szpitalną piżamę. Usiadła. Spięła przydługie włosy w malutką kitkę. Rozpięła koszulę ukazując cudownie wychudzone, anemiczne ciało. Mimo lekkich już ciemności widziałem każdą kość blondyna. Gdy wstał i odwrócił się plecami do mnie, zaczął zdejmować spodnie. Jak na zawołanie podnieciłem się. Nie teraz skarciłem się. Ostatkiem sił powstrzymywałem się od rzucenia się na chłopaka i zrobienia nam obydwu dobrze. Uspokoiłem się dopiero, gdy szelest grubego koca oznajmił, że na dziś koniec atrakcji.
 Nie potrafiłem jednak oderwać wzroku od Ryoty. Skulił się, nakrywając się aż po uszy, mocno ściskając materiał w dłoniach. Po chwili doszedł cichy szloch. Nie potrafiłem się powstrzymać. Musiałem jakoś zareagować. Wstałem po cichu jednak nie na tyle, by pozostać niezauważonym przez chłopaka. Zastygł w bezruchu nasłuchując. Postanowiłem odezwać się.
-Kise..?
-A..Aominecchi?- Spytał bardzo niepewnie siadając na posłaniu i patrząc w moją stronę.- Aominecchi!- Zawył płaczliwie, lecz zupełnie inaczej niż dotychczas. Chciał jak najszybciej do mnie podbiec, więc zaplątał się w koc i praktycznie wywinął orła. Złapałem go w ostatniej chwili chroniąc przed bolesnym upadkiem.

 Czując silne dłonie, po raz kolejny ratujące mnie, wtuliłem się w nie całą siłą. Oplotły mnie i podniosły. Ułożyły ostrożnie na łóżku i opatuliły szczelnie kocem. Gdy miały się już oddalać złapałem za rękaw jednej z nich.
-Mam zostać?- Szeptane pytanie było spełnieniem moich najśmielszych próśb. W sekundzie sprężyny szpitalnego łóżka ugięły się. Znajomy zapach owładnął mną. Przysunąłem się bliżej Daikiego.
 Wciąż była to dla nas nowa sytuacja. Sprawdzaliśmy na ile możemy sobie pozwolić, gdzie jest granica. Przysunęliśmy się do siebie. Złapałem się jego koszuli, a on niezgrabnie mnie objął. Pozycja była średnio wygodna, więc przez następnych kilka minut korygowaliśmy ją. W ostatecznej leżałem na prawym boku z głową na jego piersi, a on na plecach z prawą ręką spoczywającą na mojej talii. Zasnęliśmy w takiej pozycji i obudziliśmy się w podobnej.



~♠~♠~♠~PS.Po długim nie pisaniu wreszcie wracam. Mam już kilka projektów, już za tydzień przerwa świąteczna! Troszkę spóźniony Mikołaj w postaci nowego rozdziału. Mam nadzieję, że Wam się spodoba!