sobota, 18 października 2014

Szafirowy Skarb IV. [AoKise]

-Siedź tutaj, zaraz do ciebie wrócę.-Powiedział Daiki groźnie na mnie zerkając. Nie miałem odwagi spojrzeć mu w oczy, toteż oglądałem puchową kołderkę. Gdy wyszedł podciągnąłem kolana pod brodę, a z oczu zaczęły skapywać łzy. Pierwsza z lewego oka.
-Płacz bólu, co?-Szepnąłem cichutko. Nie rozumiałem swojego zachowania.- Jest przy mnie i opiekuje się mną. Marzenie się spełniły, a ja ciągle nie potrafię się ogarnąć. Jestem taki niewdzięczny..
Poczułem ogromną chęć powiedzenia mu tego prosto w twarz. Teraz. Wstałem pomału, byłem jeszcze słaby, ale używalny. Uważałem przy każdym kroku, podtrzymywałem się ściany.
-Aominecchi..-Powiedziałem bardziej do siebie, gdy już stanąłem za jego plecami. Podskoczył z zaskoczenia.
-Co ty tu kurwa robisz?? Miałeś siedzieć w pokoju!-Krzyknął. Skuliłem się i cofnąłem. Zobaczył moją reakcję i następne słowa wypowiedział już spokojniej.-Dlaczego tu przyszedłeś?
-Ja.. Ja.. Przepraszam..-Jąkałem.-Ja naprawdę przepraszam..-Momentalnie złapał mnie za ramiona, a ja zasłoniłem się rękoma oczekując ciosu.
-Za co? Coś ty znowu wykombinował? Połknąłeś coś? Pokaż ręce, już!- Szukał wzrokiem ran, otworzył mi siłą usta.-Odpowiedz mi!
-Nie.. Ja nic nie..-Rozpłakałem się. Muszę to powiedzieć. Teraz albo nigdy. Widząc mój stan chłopak posadził mnie na krześle i przykucnął. Otarł mi łzy kciukiem. Podziwiając swoje nogi oznajmiłem całkiem pewnie.
-Aominecchi, przepraszam, że jestem problemem.-Chciał mi przerwać, więc przyłożyłem mu dłoń do ust.-Starasz się, opiekujesz mną, a ja nie potrafię tego docenić. Naprawdę przepraszam.-Siliłem się na jak najbardziej pogodny ton i nawet próbowałem się uśmiechnąć na końcu, ale średnio mi to wyszło. Patrzył na mnie chyba ze złością.-Proszę, nie nienawidź mnie..-Szepnąłem z rezygnacją.
-Słucham? Ty chyba naprawdę jesteś taki głupi!-Łzy. Łzy wszędzie..-Oi.. No nie płacz już. Nie to miałem na myśli.. Nie przepraszaj mnie, jestem przy tobie, bo się przyjaźnimy, tak? Przyjaciele tak robią, wspierają się, prawda?
Strzała przeszyła moje serce, jednak wyuczone kłamstwo kazało przytaknąć mi głową.
-Jestem trochę zmęczony, chyba się położę..-Szepnąłem i chciałem wstać, ale chłopak złapał mnie i wziął na ręce.
-Pomogę ci trochę.-Uśmiechnął się łobuziarsko, a ja wtuliłem się w niego. Gdy już weszliśmy do pokoju, a on chciał położyć mnie na łóżku, wtuliłem się mocniej.
-Co jest..?
-Nie zostawiaj mnie.. Nie zostawiaj mnie..-Chciałem by mnie przytulił, by posadził mnie swoich kolanach i kołysał, by szeptał już dobrze, spokojnie.. Usiadł ze mną na łóżku i zaczął gładzić po włosach. Nic nie mówił. O nic więcej nie spytał. Kołysał mnie tak długo aż zmęczony zasnąłem.

Jestem bezużyteczny. Siedzieliśmy i oglądaliśmy TV. Kise uparł się, by siedzieć na podłodze. Przewróciłem oczami, lecz nic nie powiedziałem. Nie potrafiłem nic dla niego zrobić.. Pomóc.
-Czy ja naprawdę jestem najgorszy? Czy nie ma dla mnie nadziei?-Spytał, a ja nie wiedziałem co odpowiedzieć. Byłem poirytowany i zmęczony.
-Nie jesteś taki najgorszy,
Spuścił wzrok. Kurwa. Trzeba zmienić temat.
-Oi, w lodówce świeci pustkami, a jutro muszę iść do szkoły. Wyskoczę na chwilkę do sklepu i..
Blondyn gwałtownie się obrócił i złapał mnie za rękę.
-Co do cholery?
-Proszę, nie zostawiaj mnie samego.- Cały czas unikał mojego wzroku.
-No to idziemy razem. Wstawaj.
-Ale.. ale ja..
-Albo idę sam, albo idziesz ze mną. Nie będziemy głodować.
Chłopak mruknął coś, że może nie jeść, ale poszedł się ubrać do sypialni.



~♠~♠~♠~

dziś krótszy rozdział, nie mam aktualnie czasu, by korzystać z laptopa. wrócę do pisania dopiero za 2-3 tygodnie, gomenasai!















czwartek, 9 października 2014

let the flames begin II. [AoKise, KuroKaga, MidoTaka]

Zostaw.
Nie.
Pozwól mi spać.
Nie chcę otwierać oczu.
Dlaczego..?
Drobne ręce szarpały mną mocno krzycząc co chwila do ucha. Teraz cisza zmieniła się w nieprzyjemne dzwonienie. Nie mogłem złapać oddechu. Nade mną pochylał się Kurokocchi z przerażoną miną. Z prawego ucha ciekła mu krew.
-Kise-kun! Słyszysz mnie?
Jedno skinięcie na tak, dwa na nie.
Nieme tak.
-Boli cię coś?
Tak.
-Możesz wstać.
Nie wiem, raczej tak.
-Pomożesz mi iść? Zraniłem się w nogę.
Tak.
Spojrzałem na jego czerwoną nogawkę. Stopa leżała pod dziwnym kątem. Opierając się o ścianę delikatnie podniosłem się z ziemi. Było tak duszno. Pić, dajcie mi pić. 
Złapałem Tetsu za rękę i oparłem o swój tors. Nie mógł jednak ustać na nogach, więc spróbowałem wziąć go na barana. Wracała mi świadomość, mózg zaczynał łączyć fakty.
Kręciło mi się w głowie, zasłoniłem usta koszulką, by nie wydychać bezpośrednio dymu.
-Musimy stąd uciekać.- Stwierdziłem bardziej do siebie i postawiłem pierwszy krok.

Na miejscu policjanci zostali podzieleni na dwie grupy. Pierwsza pomagała ratownikom w przenoszeniu rannych oraz zabezpieczaniu miejsca, w które przenoszono zmarłych. Druga starała się trzymać gapiów jak najdalej od palącej się galerii.
Jedynie ja i Wakamatsu darliśmy się na siebie.
-Muszę tam wejść! Nie rozumiesz?? Kise tam jest, muszę po niego iść! Muszę go..
-Nigdzie nie idziesz. Nie pomożesz mu w ten sposób. Nie masz pewności, że on..
-Ciągle do niego dzwonię, nie odbiera! On musi tam kurwa być!
-Sam mówiłeś, że się pokłóciliście, może nie odbierać, bo nie chce z tobą gadać.
-Nie znasz go!
-Ale znam ciebie Aomine. Odpowiadam za ciebie, więc nie poślę cię na pewną śmierć.

Wrzaski, płacz i jeden głos wybijający się ponad wszystkie inne. Znałem go bardzo dobrze. Ruszyłem w stronę, z której dobiegał i zobaczyłem swojego odwiecznego rywala, a zarówno przyjaciela mojego chłopaka. Widać było, że kłóci się z przełożonym lub nawet szefem. Podbiegłem do nich i rozdzieliłem.
-Co wy robicie? Potrzebna jest nam każda pomoc, a wy co?
Granatowowłosy patrzył na mnie z oczami pełnymi furii i wyrzutu. Złapał mnie mocno za klapy munduru i spytał.
-Jak możesz być spokojny wiedząc, że tam jest Tetsu i Kise? Jak?
-Krzyki kurwa nic nie pomogą, a jeśli nie potrafisz się opanować, to przynajmniej nie przeszkadzaj innym!
 Aż się we mnie gotowało. Jak tan debil ma czelność mówić coś takiego. Daiki popatrzył na mnie wrogo, ale nic nie powiedział. Osunął się na masce samochodu na ziemię. Uderzył głową o drzwiczki wozu.
-Kise, dlaczego? Dlaczego?-Zapytał z rezygnacją w głosie. Pochyliłem się nad nim.
-Jedni z najlepszych ludzi w Tokyo są teraz w środku i szukają osób, które nie uciekły na czas. Szukają Ryoty i Tetsu. Będzie dobrze..-Poklepałem go niezręcznie po ramieniu.
-To wszystko moja wina.. Moja wina..
-Zamknij się. Jedynym winnym jest osoba, która podłożyła bombę. Dobrze to wiesz!

Kise coraz bardziej słabł i zataczał się. Chciałem mu pomóc, jednak jedyne co mogłem zrobić to ograniczyć swoje ruchy do minimum. Z trudem pokonaliśmy dwa piętra. Już tak niewiele zostało do przejścia. Zakaszlałem na tyle silnie, by wybić blondyna z rytmu. Oparł się o ścianę ciężko dysząc.
-Może zróbmy sobie przerwę?
-Jeśli.. Jeśli nie pójdziemy dalej zginiemy.-Powiedział z nieznaną mi dotąd determinacją w głosie. Podrzucił mnie na ramionach i kontynuował wędrówkę. Coś zaskrzypiało i nagle tuż przed nami spadła paląca się belka rozsiewając w okół siebie żar. Kise chcąc uniknąć zderzenia zrobił krok w tył. Potknął się i upadliśmy.
-Kurokocchi.. Uciekaj..-Wyszeptał.
-Wstawaj Kise-kun. Razem uciekniemy! Musisz skopać tyłek Aomine-kun! Wstawaj.
-Kurokocchi..-W jego oczach pojawiły się łzy.-Powiedz mu, że go kochałem, że..
-Sam mu to powiesz!
Ryota uśmiechnął się lekko, następnie zakaszlał. Przymknął powieki i stracił przytomność.
W tle słyszałem nawoływania ratowników..



~♠~♠~♠~

tak więc dobrnęłam do końca rozdziału II. w następnej części pojawi się MidoTaka.~ cały czas mam kilka wersji zakończenia, jednak jakiś zarys siedzi w mojej głowie od początku. opowiadanie inspirowane palącym się zsypem na moim piętrze, yay. zostawcie (jeśli chcecie) komentarz lub ocenę, bardzo to motywuje! (:



wtorek, 7 października 2014

Let the flames begin. [AoKise, KuroKaga, MidoTaka]

 Dym. Szary, gęsty, duszący.
Skąd się wziął? Przecież przed chwilą rozmawiałem z Kuroko. No właśnie, gdzie on jest?
Rozejrzałem się.
Pusto. Nikogo nie ma.
Gorąco. Pot spływa mi po policzku.
Leżałem na podłodze. Ściany lizały szkarłatne płomienie.
Nie słyszałem nic. Zmrużyłem oczy. Czy to sen?
STOP.
Coś sobie przypomniałem. Byliśmy w kawiarni z Kurokocchim. Plotkowaliśmy. Wstałem, by iść do toalety. Obudziłem się na posadzce.
Spróbowałem wstać, jednak zawroty głowy sprowadziły mnie do parteru.
Chodzić na czworaka, muszę chodzić na czworaka.
Ktoś złapał mnie za kostkę. Odwróciłem się zbyt gwałtownie, a oczy zaszły mi mgłą.

Kise-kun, Kise-kun wstawaj.
Modliłem się w myślach. Musisz mi pomóc, Kise-kun.
Ból w prawej nodze promieniował aż do brzucha. Krew dawno przesiąkła przez materiał niebieskich spodni.
Proszę Kise, ratuj..
Nie wiem czy mówiłem w myślach, czy krzyczałem z całego serca. W okół panowała taka cisza. Gdzieniegdzie ludzie z wolna podnosili się i uciekali. Nikt nie zatrzymał się, by nam pomóc.
Gryzący dym powodował, że łzy ściekały mi po policzkach. Kaszlałem. Mocno i coraz częściej.
Co się dzieje? 

-Spóźniłeś się, Aomine. Jest już po 11!- Głos i niemal mordercze spojrzenie szefa, tego mi brakowało. Minąłem go bez słowa. Usiadłem w fotelu, odłożyłem czapkę na biurko.

-Czyżbyś pokłócił się z blondyną?- Spytał złośliwie Wakamatsu. Szkoda, że spojrzenie nie zabija.
-Kto pozwolił ci nazywać Kise 'blondyną'?-Warknąłem.
-Już, już, spokojnie stary.
Naszą koleżeńską pogawędkę przerwał Sakurai, wpadł ciężko dysząc.
-Mamy sprawę. Wybuch bomby w centrum handlowym, dużo ofiar i rannych!
Zamarłem. Mózg posunął mi obraz wczorajszej kłótni.
-Pojutrze mam sesję w Kyoto, nie będzie mnie kilka dni. Samolot mam o 13. Odwiedziesz mnie?
...
-Aominecchi? Słuchałeś mnie w ogóle?
-Tak.
Nie spojrzałem na niego. Zapewne się zdziwił.
-Więc?
...
-Czyli nie. Mogę wiedzieć dlaczego? Znowu zrobiłem coś nie tak?
-Nie, wszystko ok. Kolejny raz jedziesz sobie nie wiadomo na ile i z kim, a ja..
-ZA KOGO TY MNIE MASZ?-Przerwał mi.
-A ty mnie? Ten dom to nie hotel!
-Dobrze wiedziałeś jaką mam pracę zanim się tu wprowadziłem. Jeśli tak bardzo ci to przeszkadza to mogę się wyprowadzić.
-Droga wolna.
-Słucham?
-Skoro słuchasz to nie muszę powtarzać.-Spojrzałem na niego z odrazą i wyszedłem z pokoju. Dlaczego to powiedziałem, dlaczego?
Tej nocy długo obracałem się na kanapie nie potrafiąc zasnąć. W sąsiednim pokoju słyszałem jak Ryota płacząc pakuje się.
Rano chciałem przeprosić, jednak blondyna już nie było. Pozostawił po sobie puste półki, niebieski kolczyk i pęk kluczy. Nie panikując zadzwoniłem do Kuroko, może chłopak kontaktował się z nim. Tetsu powiedział mi, że są umówieni na spotkanie w kawiarnii w centrum na 11.   

Uspokój się, uspokój. Testu na pewno mówił o innej kawiarni. Nic mu nie jest. Uspokój się.

-Kagami, wszystko w porządku? Jeśli nie czujesz się na siłach, wyślemy kogo innego.
-Jest okej, dam radę.
Wóz skręcił gwałtownie, syreny odbijały się echem od pobliskich budynków. Wybuch bomby. Wszystkie zastępy zostały wezwane do akcji.
Po chwili spośród miejskich budynków wyłonił się jeden szczególny- przyozdobiony czernią dymu i szkarłatem ognia.
-Jak ktoś to przeżyje to będzie cud.-Stwierdził Mitobe.
Głośno przełknąłem ślinę.

~♠~♠~♠~
pierwsza część krótkiego opowiadania [2-3 rozdziały].dzisiaj krótko, następne będą dłuższe.



poniedziałek, 6 października 2014

Szafirowy Skarb III. [AoKise]

wiecznie tylko przepraszam. :<
chcę wrócić do gimnazjum, kiedy miałam kiedy pisać notki.
aktualnie mam milion pomysłów, szkiców i brak efektów.
postanowiłam wrócić do porzuconej jakiś czas temu [ jakieś pół roku temu..] historii. nie pamiętam jaki miałam zamysł, muszę wczuć się w nią na nowo.
miłego czytania i komentowania!
~♠~♠~♠~



 Stałem nad umywalką. W głowie miałem mętlik. Wzrok rozmywał się. W uszach szumiało. Czułem się słabo, lecz błogo. Krew cicho skapywała na białą porcelanę. Przyglądałem się temu. Cudowne. Wolność. 
Czy tak wyglądała?
Wysunąłem język i delikatnie zlizałem czerwoną posokę z nadgarstka.
Czy tak smakowała?
Pozwoliłem światu zawirować raz jeszcze.

 Obudziłem się gwałtownie. Przypomniałem sobie gdzie jestem. Przewróciłem się na bok i zamarłem. Pomacałem prawą stronę łóżka. Była pusta i zimna. Co kurwa? Gdzie on..?Zerwałem się jak oparzony i wybiegłem z małego pokoiku.
-KISE? KIIIISE?
 Nie było go w salonie. Nie było go w kuchni. Łazienka. Kurwa.
Pobiegłem czym prędzej, dobijałem się do drzwi. W małym okienku mieniło się nikłe światło. Usłyszałem chichot. Cichy i słaby. Bez większego namysłu naparłem barkiem na drzwi. Zamek rozleciał się w drobny mak.

 Spojrzałem na niego oczami bez wyrazu. Mgła zasnuwała mi widok. Wiedziałem, że tym razem nie zdążyłem. Wiedziałem, że przegrałem. Jeszcze trochę pożyję.

 Złapałem najbliższy ręcznik i owinąłem go wokół jego chudych nadgarstków. Krew szybko przesiąkła przez beżowy materiał tworząc na nim szkarłatne kwiaty. Nie wiem, czy bardziej byłem zły czy przerażony. Uciskałem rany przez 15 minut. Ostrożnie zdjąłem ręcznik. Cięcia nie były głębokie, ale były wszędzie.  Blondyn cały czas patrzył na mnie skupiony, trochę rozbawiony.
-To na nicc, tym razem zdążyłeś, ale nie będziesz przy mnie zaaawsze.-Oznajmił z przebiegłym uśmiechem. Zgrywał się. Widziałem, że z głębi jego duszy krzyczy desperacja. Nie rozumiałem tylko jego zmian nastroju. Nie odpowiedziałem mu. Zaniosłem go do sypialni i przywiązałem do łóżka.

 Śmiałem się, śmiałem tak mocno, że nie zauważyłem, kiedy śmiech przerodził się w płacz. Aominecchi siedział przy łóżku, głowę oparł na dłoniach i patrzył na mnie. Oceniał? Obwiniał? Nie obchodzi mnie to. Nie obchodzi jak wszystko inne. Totalnie pozbawiony emocji. Jak skała. Pusta skała. Odporna na zranienie. Tak myślałem. Nie wiedziałem jeszcze, jak bardzo się myliłem..

 Zrobiłem trochę owsianki. Do kubka nalałem pomarańczowego soku. Uderzyłem w blat i zacisnąłem palce na jego brzegach.
-Gdzie jest mój wesoły Ryota? Co się dzieje.. Czemu on..?- Szeptałem obłąkańczo. Nie wytrzymam..
Karmiłem go. Blondyn z początku wypluwał wszystko. Nie dałem za wygraną. Karmiłem go dalej.

-Oi, co się z Tobą stało Kise?
Nie mogłem już niżej upaść. Co się ze mną stało? Może po prostu życie nie jest dla mnie? Spojrzałem w głębokie, granatowe oczy. Zastanawiałem się dlaczego on tu jeszcze jest.
-To się dzieje od dawna, prawda?- Daiki kontynuował.- Nie zauważyłem tego, albo może kurwa udawałem, że jestem ślepy? Kiedy byłeś mniej rozmowny wmawiałem sobie, że masz gorszy dzień. Kiedy ostatnio prawie zasłabłeś, nie zapytałem czy wszystko jest kurwa w porządku. To moja wina, prawda?
Zaprzeczyłem kiwnięciem głowy. To nie jego wina. To wina potworów. One przejęły kontrolę nade mną. To ich wina. Z oczu płynęły mi łzy.
-Powiesz mi co się stało?


Jak? Skoro sam nie miałem pojęcia..