środa, 30 kwietnia 2014

Szafirowy skarb II. [AoKise]

jest to druga część, pierwszą macie tu: szafirowy skarb I
tą część pisałam tylko z perspektywy Aomine, będę tak się 'bawić'.
wybaczcie, że musieliście czekać tak długo.
następna część, będzie ich jeszcze trochę, pojawi się szybciej.
enjoy! (:
~♠~♠~♠~


 Następnego dnia Kise nie przyszedł do szkoły. Nie był też na treningu. Kolejnego dnia to samo. Postanowiłem, że jeśli nie pokaże się w piątek, sam do niego pójdę i skopie mu tyłek. O tak! Mieliśmy grać 1on1 codziennie, lecz mnie olewa. Zastanawiałem się też, czy nie przesadziłem.. Może jego wrażliwa duszyczka źle odebrała moją próbę pocieszenia?
Wraz z dzwonkiem kończącym lekcje udałem się prosto do domu blondyna. Byłem już u niego kilka razy. Mieszkał w miłej, lecz przeciętnej, dzielnicy w domu jednorodzinnym. Całą drogę układałem sobie to co mam powiedzieć, zupełnie zapominałem o podziwianiu jego pięknych, hojnie obdarzonych przez Boga, sąsiadek. Przystanąłem przy furtce, spojrzałem w okna pokoju przyjaciela. Żaluzje były zaciągnięte, jednak przez lekką szparkę przedostawała się słaba muzyka.
Wysłałem mu dziś kilka smsów i dzwoniłem, ale miał wyłączony telefon. Zadzwoniłem dwa razy do drzwi. Nic. Zapukałem donośnie. Kompletna cisza, nawet śpiew ustał. Czy on naprawdę myślał, że jestem taki głupi? Wykorzystując ciszę wydarłem się.
-KIIIIIIIIIIISE, OTWIERAJ! RUSZ TĄ DUPĘ, BO CI PODEJDĘ!
Po chwili usłyszałem szczęk zamka, a drzwi uchyliły się.
-Aominecchi, jestem chory, zarazisz się, jeśli zaraz nie pójdziesz.-Wyszeptał słabym głosem.
-Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.-Pchnąłem drzwi, a chłopak zatoczył się. Musiał być naprawdę osłabiony. Był w samych bokserkach i koszuli, która wydawała się być kilka rozmiarów za duża.
-Dlaczego nie chodzisz do szkoły?-Spytałem, rozsiadając się na kanapie.
-Mówiłem, jestem chory..-W jego głosie pojawiła się jakaś oschłość i obojętność. Stał przy kominku patrząc w ogień, przez co nie mogłem zobaczyć jego twarzy.
-Kłamiesz.-Wstałem i chwyciłem go za ramię, syknął przeciągle i wyrwał się, chowając rękę za plecami.-Co ty tam masz?
-Idź już sobie. Chciałbym odpocząć.-Dawny Kise nigdy nie zachowałby się tak nieuprzejmie.
-Ryota co się z tobą dzieje? Rzygasz w kiblu, wagarujesz, wyglądasz już jak szkielet, dodatkowo chowasz rę..
-ZAMKNIJ SIĘ I IDŹ JUŻ!-Wmurowało mnie. Chłopak opierał się o ścianę, tak jakby krzyk wyczerpał jego ostatki sił. Popatrzył na mnie szklistymi oczyma. Tylko nie to, nie potrafię pocieszać.-Proszę Aominecchi, idź..-Dodał już spokojniej.
-Nie.-Zabrzmiało to jak bunt czterolatka.
-Słucham? To mój dom, więc..
-Nie. Nie pójdę. Nie pozwolę ci się wyniszczać.
-To moje życie, zrobię co będę chciał!
-Nie.-Zbliżyłem się do niego.-Kiedy ostatnio jadłeś?
-Nie wiem, nie twoja sprawa!-Krzyknął. Czyli się głodzi. Super.
-Oi, pokaż rękę, skoro nic tam nie masz..
-Nie muszę nic udowadniać.-Wycofał się do rogu pokoju. Podszedłem na tyle blisko, by chwycić jego dłoń. Bez zbędnych czułości podwinąłem jego rękaw i automatycznie skrzywiłem się. Jego jasną i delikatną skórę zdobiły czerwone szramy, ciągnęły się od nadgarstków aż do łokci. Niektóre z nich już się goiły, z innych ciekła świeża krew. Przyglądałem się, natomiast on robił wszystko, by wyswobodzić się. Miałem ochotę go przytulić.
-Modelowi nie przystaje szpecić swoją skórę.-Popatrzył na mnie zbity z tropu.-Chodź.
Niezbyt subtelnie zaprowadziłem go do łazienki. Milczeliśmy. Posadziłem go na pralce. Przeszukałem apteczkę, gdy znalazłem wodę utlenioną, gazy i bandaże położyłem je obok niego. Trzymał ramiona blisko ciała, nie widziałem jego oczu, więc nie wiedziałem o czym myśli. Gdy wyciągnąłem dłoń w jego stronę, odrzucił ją.
-Zostaw mnie! Nikt cię o to nie prosił.-Nie odpowiedziałem. Wykorzystując jego rozproszenie złapałem jego lewe ramię i polałem obwicie wodą, skrzywił się, nie zwracając uwagi na jego pojękiwania, założyłem opatrunek i zabandażowałem całe jego przedramię. Z drugą zrobiłem to samo.
-Gdzieś jeszcze?-Przerwałem ciszę. Zaprzeczył ruchem głowy. Nie uwierzyłem. Zdjąłem jego koszulę. Jego tors i uda również pokrywały blizny oraz nowe rany. Bez słowa zabrałem się za oczyszczanie ich. Gdy skończyłem dodałem.-Co chcesz zjeść?
-Nic.
-Co chcesz zjeść?-Nalegałem.
-Nie jestem głodny.
-Czyli jajecznica. Zaraz zrobię.
-Aominecchi, bardzo dziękuję, ale nie będziesz mną rządził!
-Będę. Będę póki stwarzasz zagrożenie dla siebie.
-Czyli tylko dlatego? Nie chcesz mieć mnie na sumieniu? Wiedziałem.
-Czy ty nie rozumiesz, że się o ciebie martwię? Nie pozwolę, by mój przyjaciel stoczył się!-Nie wytrzymałem. On kiedyś doprowadzi mnie do białej gorączki.
-Nie potrzebuję litości.
-Potrzebujesz pomocy.-Otworzył szeroko oczy i osunął się na ziemię.
-Chcesz wody?-Spytałem.
-Tak, poproszę.-Wyszedłem więc do kuchni. Był to poważny błąd. Kise zamknął się w łazience i okręcił wodę, zagłuszając w ten sposób wszelkie dźwięki.
-Ryota?! Otwórz te pieprzone drzwi! Słyszysz?!
Nie czekając na odpowiedź z całej siły naparłem na nie, aż odskoczyły. Blondyn siedział nad ubikacją, a ja poczułem się, jakbym miał deja-wu. Chciał sprowokować wymioty, lecz nie był w stanie. Nie miał czym wymiotować. Odciągnąłem go od kibla. Ręcznikiem wytarłem jego zapłakaną twarz. Był wycieńczony, przelewał się przez ręce. Mamrotał coś bez większego sensu. Zaprowadziłem go do łóżka i zmusiłem, by zjadł choć trochę. Musiał nic nie jeść przez te kilka dni, gdyż prawie natychmiast zwymiotował to co zjadł. Trzeba będzie od nowa przyzwyczaić jego żołądek do posiłku. Usnął ze zmęczenia. Postanowiłem zostawić go tak, sam udałem się do kuchni poszukać jakiejś kaszy czy kleiku. Moi rodzice zawsze, gdy miałem zatrucie pokarmowe dawali mi to do jedzenia. Może smakuje średnio, ale czyni cuda. Po przeszukaniu niemal każdej szafki znalazłem trochę płatków owsianych, lepsze to niż nic. Ugotowałem je i wróciłem do pokoju blondyna. Nawet przez sen rozdrapywał rany do krwi.
-Kise, pobudka!-Spróbowałem łagodnie. Otworzył najpierw jedno, potem drugie oko.
-Co ty tu jeszcze robisz?
-Zrobiłem coś lżejszego do jedzenia.-Podźwignął się na łokciach i oparł o poduszki.
-Dzięki za troskę, ale nie jestem głodny.-Jak na zawołanie, zaburczało mu w brzuchu. Postanowiłem go nakarmić, dopiero wtedy miałem stu procentową pewność, że zjadł wszystko. Trwało to dość długo, ze względu na jego opór. Pozbierałem naczynia i wstałem. Ryota złapał skrawek mojej koszulki.
-Zostań ze mną, proszę..-Patrzył na mnie wielkimi, złotymi oczyma, a ja nie potrafiłem mu odmówić. Odłożyłem więc miseczki na stolik i półleżąc, półsiedząc znalazłem się koło blondyna. Oparł głowę o moje nogi i bezgłośnie płakał.

-Na razie nigdzie się nie wybieram głuptasie.-Poczochrałem jego włosy, zastanawiało mnie co lub kto doprowadził go do tego stanu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz