jest to druga część, pierwszą macie tu: szafirowy skarb I
tą część pisałam tylko z perspektywy Aomine, będę tak się 'bawić'.
wybaczcie, że musieliście czekać tak długo.
następna część, będzie ich jeszcze trochę, pojawi się szybciej.
enjoy! (:
~♠~♠~♠~
Następnego dnia Kise nie przyszedł do szkoły. Nie był
też na treningu. Kolejnego dnia to samo. Postanowiłem, że jeśli
nie pokaże się w piątek, sam do niego pójdę i skopie mu tyłek.
O tak! Mieliśmy grać 1on1 codziennie, lecz mnie olewa.
Zastanawiałem się też, czy nie przesadziłem.. Może jego wrażliwa
duszyczka źle odebrała moją próbę pocieszenia?
Wraz z dzwonkiem kończącym lekcje udałem się prosto
do domu blondyna. Byłem już u niego kilka razy. Mieszkał w miłej,
lecz przeciętnej, dzielnicy w domu jednorodzinnym. Całą drogę
układałem sobie to co mam powiedzieć, zupełnie zapominałem o
podziwianiu jego pięknych, hojnie obdarzonych przez Boga, sąsiadek.
Przystanąłem przy furtce, spojrzałem w okna pokoju przyjaciela.
Żaluzje były zaciągnięte, jednak przez lekką szparkę
przedostawała się słaba muzyka.
Wysłałem mu dziś kilka smsów i dzwoniłem, ale miał
wyłączony telefon. Zadzwoniłem dwa razy do drzwi. Nic. Zapukałem
donośnie. Kompletna cisza, nawet śpiew ustał. Czy on naprawdę
myślał, że jestem taki głupi? Wykorzystując ciszę wydarłem
się.
-KIIIIIIIIIIISE,
OTWIERAJ! RUSZ TĄ DUPĘ, BO CI PODEJDĘ!
Po
chwili usłyszałem szczęk zamka, a drzwi uchyliły się.
-Aominecchi,
jestem chory, zarazisz się, jeśli zaraz nie pójdziesz.-Wyszeptał
słabym głosem.
-Tak
łatwo się mnie nie pozbędziesz.-Pchnąłem drzwi, a chłopak
zatoczył się. Musiał być naprawdę osłabiony. Był w samych
bokserkach i koszuli, która wydawała się być kilka rozmiarów za
duża.
-Dlaczego
nie chodzisz do szkoły?-Spytałem, rozsiadając się na kanapie.
-Mówiłem,
jestem chory..-W jego głosie pojawiła się jakaś oschłość i
obojętność. Stał przy kominku patrząc w ogień, przez co nie
mogłem zobaczyć jego twarzy.
-Kłamiesz.-Wstałem
i chwyciłem go za ramię, syknął przeciągle i wyrwał się,
chowając rękę za plecami.-Co ty tam masz?
-Idź
już sobie. Chciałbym odpocząć.-Dawny Kise nigdy nie zachowałby
się tak nieuprzejmie.
-Ryota
co się z tobą dzieje? Rzygasz w kiblu, wagarujesz, wyglądasz już
jak szkielet, dodatkowo chowasz rę..
-ZAMKNIJ
SIĘ I IDŹ JUŻ!-Wmurowało mnie. Chłopak opierał się o ścianę,
tak jakby krzyk wyczerpał jego ostatki sił. Popatrzył na mnie
szklistymi oczyma. Tylko nie to, nie potrafię pocieszać.-Proszę
Aominecchi, idź..-Dodał już spokojniej.
-Nie.-Zabrzmiało
to jak bunt czterolatka.
-Słucham?
To mój dom, więc..
-Nie.
Nie pójdę. Nie pozwolę ci się wyniszczać.
-To
moje życie, zrobię co będę chciał!
-Nie.-Zbliżyłem
się do niego.-Kiedy ostatnio jadłeś?
-Nie
wiem, nie twoja sprawa!-Krzyknął. Czyli się głodzi. Super.
-Oi,
pokaż rękę, skoro nic tam nie masz..
-Nie
muszę nic udowadniać.-Wycofał się do rogu pokoju. Podszedłem na
tyle blisko, by chwycić jego dłoń. Bez zbędnych czułości
podwinąłem jego rękaw i automatycznie skrzywiłem się. Jego jasną
i delikatną skórę zdobiły czerwone szramy, ciągnęły się od
nadgarstków aż do łokci. Niektóre z nich już się goiły, z
innych ciekła świeża krew. Przyglądałem się, natomiast on robił
wszystko, by wyswobodzić się. Miałem ochotę go przytulić.
-Modelowi
nie przystaje szpecić swoją skórę.-Popatrzył na mnie zbity z
tropu.-Chodź.
Niezbyt subtelnie zaprowadziłem go do łazienki.
Milczeliśmy. Posadziłem go na pralce. Przeszukałem apteczkę, gdy
znalazłem wodę utlenioną, gazy i bandaże położyłem je obok
niego. Trzymał ramiona blisko ciała, nie widziałem jego oczu, więc
nie wiedziałem o czym myśli. Gdy wyciągnąłem dłoń w jego
stronę, odrzucił ją.
-Zostaw
mnie! Nikt cię o to nie prosił.-Nie odpowiedziałem. Wykorzystując
jego rozproszenie złapałem jego lewe ramię i polałem obwicie
wodą, skrzywił się, nie zwracając uwagi na jego pojękiwania,
założyłem opatrunek i zabandażowałem całe jego przedramię. Z
drugą zrobiłem to samo.
-Gdzieś
jeszcze?-Przerwałem ciszę. Zaprzeczył ruchem głowy. Nie
uwierzyłem. Zdjąłem jego koszulę. Jego tors i uda również
pokrywały blizny oraz nowe rany. Bez słowa zabrałem się za
oczyszczanie ich. Gdy skończyłem dodałem.-Co chcesz zjeść?
-Nic.
-Co
chcesz zjeść?-Nalegałem.
-Nie
jestem głodny.
-Czyli
jajecznica. Zaraz zrobię.
-Aominecchi,
bardzo dziękuję, ale nie będziesz mną rządził!
-Będę.
Będę póki stwarzasz zagrożenie dla siebie.
-Czyli
tylko dlatego? Nie chcesz mieć mnie na sumieniu? Wiedziałem.
-Czy
ty nie rozumiesz, że się o ciebie martwię? Nie pozwolę, by mój
przyjaciel stoczył się!-Nie wytrzymałem. On kiedyś doprowadzi
mnie do białej gorączki.
-Nie
potrzebuję litości.
-Potrzebujesz
pomocy.-Otworzył szeroko oczy i osunął się na ziemię.
-Chcesz
wody?-Spytałem.
-Tak,
poproszę.-Wyszedłem więc do kuchni. Był to poważny błąd. Kise
zamknął się w łazience i okręcił wodę, zagłuszając w ten
sposób wszelkie dźwięki.
-Ryota?!
Otwórz te pieprzone drzwi! Słyszysz?!
Nie czekając na odpowiedź z całej siły naparłem na
nie, aż odskoczyły. Blondyn siedział nad ubikacją, a ja poczułem
się, jakbym miał deja-wu. Chciał sprowokować wymioty, lecz nie
był w stanie. Nie miał czym wymiotować. Odciągnąłem go od
kibla. Ręcznikiem wytarłem jego zapłakaną twarz. Był
wycieńczony, przelewał się przez ręce. Mamrotał coś bez
większego sensu. Zaprowadziłem go do łóżka i zmusiłem, by
zjadł choć trochę. Musiał nic nie jeść przez te kilka dni, gdyż
prawie natychmiast zwymiotował to co zjadł. Trzeba będzie od nowa
przyzwyczaić jego żołądek do posiłku. Usnął ze zmęczenia.
Postanowiłem zostawić go tak, sam udałem się do kuchni poszukać
jakiejś kaszy czy kleiku. Moi rodzice zawsze, gdy miałem zatrucie
pokarmowe dawali mi to do jedzenia. Może smakuje średnio, ale czyni
cuda. Po przeszukaniu niemal każdej szafki znalazłem trochę
płatków owsianych, lepsze to niż nic. Ugotowałem je i wróciłem
do pokoju blondyna. Nawet przez sen rozdrapywał rany do krwi.
-Kise,
pobudka!-Spróbowałem łagodnie. Otworzył najpierw jedno, potem
drugie oko.
-Co
ty tu jeszcze robisz?
-Zrobiłem
coś lżejszego do jedzenia.-Podźwignął się na łokciach i oparł
o poduszki.
-Dzięki
za troskę, ale nie jestem głodny.-Jak na zawołanie, zaburczało mu
w brzuchu. Postanowiłem go nakarmić, dopiero wtedy miałem stu
procentową pewność, że zjadł wszystko. Trwało to dość długo,
ze względu na jego opór. Pozbierałem naczynia i wstałem. Ryota
złapał skrawek mojej koszulki.
-Zostań
ze mną, proszę..-Patrzył na mnie wielkimi, złotymi oczyma, a ja
nie potrafiłem mu odmówić. Odłożyłem więc miseczki na stolik i
półleżąc, półsiedząc znalazłem się koło blondyna. Oparł
głowę o moje nogi i bezgłośnie płakał.
-Na
razie nigdzie się nie wybieram głuptasie.-Poczochrałem jego włosy,
zastanawiało mnie co lub kto doprowadził go do tego stanu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz