środa, 7 maja 2014

Ciemne dni. Pierwsze. ~

ciemne dni.
nic więcej.
~♠~♠~♠~


 Miewam dni letargu. Wracam do domu zmęczony i obojętny. Jedyne o co dbam to zostawienie butów, by nie nabrudzić. Może to śmieszne, lecz ważne dla mnie. Po ciemku idę do pokoju. Pilnuję, by zamknąć drzwi. Odkładam torbę i siadam. Potrafię godzinami podziwiać ścianę, tak naprawdę nie widząc jej. Wiem, że myślę, ale nie pamiętam o czym. Moje ciało jest ciężkie. Nie mam siły podnieść ręki. Tak jakby nagle wszystko ważyło tony, a ja posiadałbym siłę przedszkolaka. Na moim niebie pojawiają się gęste, ciemne chmury. Trwam w zawieszeniu. Nie mam ochoty na rysowanie, które tak kocham. Nie mam ochoty pisać. Świadomość wykonania czegoś lokuję się w tyłach mojej głowy, lecz po co robić cokolwiek? I tak nie wyjdzie, zawsze wszystko psuję. Nigdy nie będę wystarczająco dobry.
 Mija godzina. Ptak stuka dziobem w szybę. Przygląda mi się. Ocenia. Tak jak wszyscy. Żyjemy oceniając lub będąc ocenianym. A co potem?
 Mijają dwie godziny. Zaczęło padać. Drobne kropelki deszczu bębnią o parapet. Kiedyś kochałem ten dźwięk. Dziś jest mi on obojętny.
 Mijają trzy godziny. Ciemnieje. Temperatura musiała spaść o kilka stopni. Czuję dreszcze, gęsia skórka jest dobrze widoczna. Po policzku płynie słony płyn. Znowu przegrałem.
 Mijają cztery godziny. Słaby. Bezużyteczny. Winny. Nieistotny. Najgorszy. Pusty.
 Mija piąta godzina. Delikatne pukanie do drzwi przerywa ciszę. Krótki dzwonek. Irytujący dźwięk. Otaczająca ciemność zaczyna przenikać moje ciało, duszę i umysł. Czy to kiedyś się skończy? Dzwonek na przemian z pukaniem nie ustaje. Słyszę swoje imię cicho krzyczane. Później brzęczenie metalu i szczęk zamka. Skrzypnięcie drzwi, których nie potrafię naoliwić odbija się echem od ścian wąskiego przedpokoju. Wiem, że zaraz to samo stanie się z drzwiami mojego małego królestwa. Gdybym miał siłę, uśmiechnąłbym się z grymasem, lecz nie umiałem nawet obronić walących się murów mojej fortecy. Ponowne pukanie i szept, który mnie woła. Drzwi otwierają się, nie reaguję na jego przybycie. Tyle razy to się powtarza, a on dalej tu jest. Dziś pewnie ostatni raz, już dawno powinno mu się to znudzić. Powinien mnie zostawić. Pozwolić umrzeć. Słyszę westchnienie ulgi. Powoli podchodzi i kładzie mi rękę na barkach. Prosi bym na niego spojrzał. Nie mogę. Utonę w jego tęczówkach. Odwraca moją głowę siłą. Tak mi smutno, że nie potrafię się uśmiechnąć. Nawet dla niego, nawet jeśli miałbym udawać. Nie potrafię zmusić się do jakiejkolwiek reakcji. Bez słowa patrzy we mnie nie mrugając. 'Kocham cię, nigdy cię nie zostawię, nie znudzisz mi się, nie pozwolę ci umrzeć' wyrzuca z siebie jednym tchem. Później całuje mnie delikatnie, a ja zastanawiam się czy czyta w moich myślach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz