ciemne dni.
nic więcej.
~♠~♠~♠~
ciemne dni.
nic więcej.
~♠~♠~♠~
Miewam dni letargu. Wracam do domu
zmęczony i obojętny. Jedyne o co dbam to zostawienie butów, by nie
nabrudzić. Może to śmieszne, lecz ważne dla mnie. Po ciemku idę
do pokoju. Pilnuję, by zamknąć drzwi. Odkładam torbę i siadam.
Potrafię godzinami podziwiać ścianę, tak naprawdę nie widząc
jej. Wiem, że myślę, ale nie pamiętam o czym. Moje ciało jest
ciężkie. Nie mam siły podnieść ręki. Tak jakby nagle wszystko
ważyło tony, a ja posiadałbym siłę przedszkolaka. Na moim niebie
pojawiają się gęste, ciemne chmury. Trwam w zawieszeniu. Nie mam
ochoty na rysowanie, które tak kocham. Nie mam ochoty pisać.
Świadomość wykonania czegoś lokuję się w tyłach mojej głowy,
lecz po co robić cokolwiek? I tak nie wyjdzie, zawsze wszystko
psuję. Nigdy nie będę wystarczająco dobry.
Mija godzina. Ptak stuka dziobem w
szybę. Przygląda mi się. Ocenia. Tak jak wszyscy. Żyjemy
oceniając lub będąc ocenianym. A co potem?
Mijają dwie godziny. Zaczęło padać.
Drobne kropelki deszczu bębnią o parapet. Kiedyś kochałem ten
dźwięk. Dziś jest mi on obojętny.
Mijają trzy godziny. Ciemnieje.
Temperatura musiała spaść o kilka stopni. Czuję dreszcze, gęsia
skórka jest dobrze widoczna. Po policzku płynie słony płyn. Znowu
przegrałem.
Mijają cztery godziny. Słaby.
Bezużyteczny. Winny. Nieistotny. Najgorszy. Pusty.
Mija piąta godzina. Delikatne pukanie
do drzwi przerywa ciszę. Krótki dzwonek. Irytujący dźwięk.
Otaczająca ciemność zaczyna przenikać moje ciało, duszę i
umysł. Czy to kiedyś się skończy? Dzwonek na przemian z pukaniem
nie ustaje. Słyszę swoje imię cicho krzyczane. Później
brzęczenie metalu i szczęk zamka. Skrzypnięcie drzwi, których nie
potrafię naoliwić odbija się echem od ścian wąskiego
przedpokoju. Wiem, że zaraz to samo stanie się z drzwiami mojego
małego królestwa. Gdybym miał siłę, uśmiechnąłbym się z
grymasem, lecz nie umiałem nawet obronić walących się murów
mojej fortecy. Ponowne pukanie i szept, który mnie woła. Drzwi
otwierają się, nie reaguję na jego przybycie. Tyle razy to się
powtarza, a on dalej tu jest. Dziś pewnie ostatni raz, już dawno
powinno mu się to znudzić. Powinien mnie zostawić. Pozwolić
umrzeć. Słyszę westchnienie ulgi. Powoli podchodzi i kładzie mi
rękę na barkach. Prosi bym na niego spojrzał. Nie mogę. Utonę w
jego tęczówkach. Odwraca moją głowę siłą. Tak mi smutno, że
nie potrafię się uśmiechnąć. Nawet dla niego, nawet jeśli
miałbym udawać. Nie potrafię zmusić się do jakiejkolwiek
reakcji. Bez słowa patrzy we mnie nie mrugając. 'Kocham cię, nigdy
cię nie zostawię, nie znudzisz mi się, nie pozwolę ci umrzeć'
wyrzuca z siebie jednym tchem. Później całuje mnie delikatnie, a
ja zastanawiam się czy czyta w moich myślach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz