środa, 18 lutego 2015

Szafirowy Skarb VIII. [AoKise]

 Wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem. Jedyne co uświadomiło mi, że nie zatrzymaliśmy się w czasie to niebo za oknami. Stopniowo z granatowo-czarnej barwy przyjmowało kolory od różu i pomarańczu do szarości poranku.

 Cichy oddech. Miarowe unoszenie się klatki piersiowej. Rozbiegane spojrzenie. Paznokcie rozdrapujące blizny. Wirowanie.

 Nie wykonuję ruchu. Dziwna siła pozbawiła mnie energii. Przyodziałem kamienne oblicze.
 Powoli głowa opada mi, huczy w niej. Jest mi ciepło i niedobrze. Najebałem się?

 Pustka. Ból. Samotność. Cierpienie. Śmierć. Lęk. Panika. Żal.
 Pomocy. Wyciągnij mnie z mojego umysłu. Proszę. Nie patrz tak. Zrób coś. Uratuj mnie. Ucisz go.
 Błagam.

 Promienie słońca wdzierające się do pokoju niczym intruz. Płatki śniegu wirujące na lekkim wietrze.
 Rano, przedpołudnie, południe, popołudnie, noc.
 Poniedziałek, wtorek, środa, czwartek, piątek, sobota, niedziela.
 Kto zwróciłby na to uwagę.
 Czas. Niewolnicy czasu.

 Zrób coś. Zrób coś. Podoba ci się moja dezorientacja? Ten letarg mnie zabija. Zabijasz mnie.
 Gorycz w ustach i ostatni posiłek na panelach.
 Śmierdzi. Tak bardzo śmierdzi.

 Spać.
 Spać.

 Pomyśleliśmy w tym samym momencie. Przyczołgaliśmy się do siebie. Brudni, cuchnący, pijani. Objęliśmy się i w momencie opadliśmy na zimną podłogę. Była taka przyjemna. Pochłonął mnie mrok. Chciałem obudzić się dopiero, gdy będzie dobrze.

~~

 Trzask. ŁUP ŁUP ŁUP. Zatraciłem pion. Wszystko zdawało się być bliźniacze. Przykryłem oczy dłońmi, jaskrawe światło sprawiało, że czułem niemal namacalne igły przeszywające mój mózg.
-Witaj, Aomine-kun.- Znajomy jednak obcy głos uświadomił mnie, że żyję.- Niezłą urządziliście imprezę. Mógłbyś odkleić się od mojego syna?
 C..c..co? Teraz już wiem czym jest ten nagły moment olśnienia po najebaniu się, w kilka sekund wróciły do mnie wspomnienia minionej nocy.
 Tańczący Kise. Pijany Kise. Rzygający Kise. Śpiący w moich objęciach Kise.
 Odsunąłem się od niego gwałtownie, niestety trzymał głowę na mojej piersi. Uderzył nią w posadzkę. Obudził się momentalnie, strach wziął górę. Niezgrabnie próbował usunąć się w kąt, jednak zaburzenia równowagi utrudniły mu tylko zadanie.
 Jego matka podziwiała całą sytuację z coraz większą złością w końcu wybuchła.
-Ja wiedziałam, że tak to się skończy! Nie było nas kilka dni a ty już sobie kolejnych kolegów sprowadzasz! Jesteś tanią dziwką, zakałą rodziny!
 Hej, hej laluniu. nie mów tak o nim. Że niby kim? Przecież my.. Zaraz.. My chyba nic nie ten teges?
 Spojrzałem na nasze ubrania. Miałem na sobie dresowe spodnie, natomiast Kise bokserki i moją podkoszulkę. Nie.. To nie możliwe, że my.. No po prostu nie!
 Rozmyślania przerwał mi głos ojca Ryouty.
-Dzwoniłem po twoich rodziców, przyjadą za chwilę. Przebierz się i umyj dobra? Nie chcesz żeby widzieli cię w takim stanie.- Ostatnie zdanie wypowiedział tak, żebym tylko ja usłyszał. Poczułem nagły przypływ sympatii do tego człowieka.
 Poczłapałem do łazienki, kątem oka widziałem jak mama blondyna podnosi go i siłą zaciąga do jego pokoju.


 Nie krzycz! Proszę nie krzycz na mnie więcej. Dlaczego tak mnie wyzywasz?
 Chciałem zniknąć. Czułem się jakbym umierałam. Chciałem, żeby to wszystko się skończyło.
 Cisza. Tak bardzo jej pragnąłem. Słowa matki odbijały się w mojej głowie. To uczucie..
 Zawiodłem ją. Nie takiego chciała syna. Od dzieciństwa byłem nieodpowiedni, z biegiem lat coraz bardziej odstawałem od jej ideału dziecka. Nie to co moja starsza siostra.
-Słuchasz co do ciebie mówię?- Spojrzałem w jej twarz. Pierwszy raz się tak wkurzyła.
-Mamoo...- Zacząłem, jednak mocny policzek nie pozwolił dokończyć mi zdania. W oczach stanęły mi łzy.
-Nie waż się mnie tak nazywać! Wstyd mi, że ciebie urodziłam!
-Mamo, za co mnie tak nienawidzisz?- Wyszeptałem, nie rozumiałem tego co do mnie mówi. Zbiła mnie drugi raz.
-Nie masz już matki!
-Mamo, dlaczego nie chcesz mnie pokochać?- Na te słowa do pokoju wszedł Aominecchi. Widząc, że kobieta chce mnie uderzyć zasłonił mnie. Oberwał.


 Wszystko wydarzyło się w sekundach. Piekący ból, płacz modela. Schował się za mną i złapał za nogawkę spodni. Spojrzałem na jego matkę oczami pełnymi gniewu i schyliłem się do chłopaka. Przytulił się ufnie zanosząc się jak niemowlak. Nie rozumiałem jakim trzeba być potworem, żeby traktować tak swoje dzieci.
-Cudownie! Może jeszcze zacznijcie się pieprzyć przy nas!- Zatkałem uszy Kise, żeby nie musiał tego słuchać. Drżał. 
 Obelgi kobiety przerwał jej mąż, wyprowadził ją z pokoju próbując uspokoić. Wrócił po około dziesięciu minutach, sam.
-No chłopcy, narozrabialiście. Nie płacz już Kise, mężczyźnie nie przystoi.- Pogładził  jego policzek. Chłopak przytulił się mocniej do mnie.- Aomine-kun twoi rodzice już przyjechali, możesz wracać do domu.
 Zjeżyłem się, nie chciałem zostawić Ryoty na pastwę jego mamusi. Ojciec wydawał się milszy, jednak widziałem, że blondyn się go boi.


 Siłą musieli nas rozdzielić. Ja bałem się zostać sam z rodzicami, Aominecchi bał się o mnie. Jednak nasi ojcowie byli silniejsi. Wywlekli granatowowłosego z pokoju, w którym mnie zamknęli.
 Płakałem do rana, wtedy brakło mi sił. Koło południa tata zaprowadził mnie do łazienki i wykąpał, popadłem w otępienie. Kazał mi jeść jednak nie chciałem. Dał za wygraną. Znów zamknął mnie w pokoju.
 Dowlokłem się do łóżka. Koc pachniał Daikim. Przytuliłem się do niego i wdychałem uspokajający zapach.

-Tato ty nic nie rozumiesz! Musimy tam wrócić! Oni zrobią coś strasznego!- Wydzierałem się od trzech dni.- Kise nie odbiera telefonu od nikogo, nie daje znaku życia!
-Pewnie ma szlaban i za chwilę jak się nie zamkniesz też zarobisz!- Irytacja w jego głosie sprawiła, że spuściłem z tonu.
-Tato, proszę. Nie mogę zostawić go samego!

Drzwi otworzyły się niemal z trzaskiem. Stała w nich mama i jakiś obcy mi mężczyzna. Wyglądał na trochę ponad trzydzieści lat. Szczerzył się spod czarnego wąsa.
-Mamo, kto to jest?- Spojrzałem przerażony na faceta przyprowadzonego przez rodzicielkę.
-Nic się nie martw kochanie, zajmie się tobą odpowiednio. Oduczy cię pedalstwa.- Wysyczała niczym żmija wychodząc z mojego pokoju. Szczęknięcie zamka nigdy nie było tak straszne. 

 Podchodził do mnie wolno, obleśnie się uśmiechając. Poczułem, że jeśli teraz nie ucieknę nie uda mi się wcale. Zarzuciłem gruby koc na głowę mężczyzny i pobiegłem w stronę drzwi.
-Nie tak szybko, czas dać ci pierwszą lekcję.
 Złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie. 
Rzucił mnie na łóżko. Wrzeszczałem, mimo że wiedziałem, że pomoc i tak nie nadejdzie. 

 Błyskawice cięły niebo. Deszcz bębnił o szyby. Siedziałem w oknie i zastanawiałem się co zrobić. Jeśli chłopak do jutra się nie odezwie pójdę tam. Miałem co raz gorsze przeczucia. 
 Na ulicy snuł się jakiś cień. Opierał się o bramę próbując postawić kolejne kroki. Pijaczków tu nie brakowało, ale nigdy nie widziałem ich w taką pogodę. Kształt wyglądał na zbyt młodego jak na miejscowego bezdomnego. Uniósł głowę, w świetle latarni zamigotały złote tęczówki. Zobaczyłem jak upada.
 Zerwałem się z miejsca i wybiegłem na deszcz. Otworzyłem furtkę i padłem obok modela. Miał na sobie koszulkę i krótkie spodenki, mimo że nakrył się płaszczem był przemoczony. 
 Pomimo ciemności widziałem liczne siniaki i zadrapania na jego ciele. Przedramiona pokrywała świeża krew. Wziąłem go na ręce.
-Aominecchi...- Uśmiechnął się.
-Shhh, już jesteś bezpieczny.


-Mamoo! Mamoo!- Darłem się od progu. Przybiegła razem z ojcem.
-Dai-chan!- Zakryła dłonią usta.- Szybko, zanieś go do salonu. 
 Wyminąłem ją i położyłem dygoczącego blondyna na miękkim materacu. Odgarnąłem mu włosy z twarzy. 
-Kise, słyszysz mnie?- Skinął głową. Jego oczy rozszerzyły się gdy zobaczył coś ponad moją głową, ścisnął mocno mój nadgarstek kwiląc jak zbity pies. Odwróciłem się w kierunku jego wzroku. Tata nachylał się nad nami.
-Może ja.. Lepiej wyjdę.- Powiedział gdy napotkał moje spojrzenie.
 Pierwszą rzeczą, którą próbowaliśmy zrobić to uspokojenie chłopaka i rozgrzanie go. Gdy padła propozycja wezwania pogotowia model zaczął wrzeszczeć jak opętany. Wiedziałem, że nie mogę mu tego zrobić. Nie znowu. 
 W tym momencie cieszyłem się, że mama miała zdolności pielęgniarskie. Zakładała opatrunki o niebo lepiej ode mnie. Kise ufał jej i pozwalał oczyszczać rany na całym ciele. Wzbraniał się jedynie przy tych w miejscach intymnych. Wierzgał i naprawdę ostatkiem sił przytrzymywałem go cały czas szepcząc, że jest bardzo dzielny, że już kończymy, że jestem przy nim.
 Gdy mama nakleiła ostatni plaster poprosiła mnie na stronę.
-Daiki... Ciężko mi to mówić, ale wydaje mi się, że Kise-kun został wykorzystany...- Szeptała ostrożnie, cały czas obserwując moją reakcję.
-Przecież widzę.
-Musimy zadzwonić na policję, to trzeba zgłosić.
-Mamo, wiem! Tylko ja nie mogę pozwolić, żeby go zabrali. Oni na pewno się wyprą!
-Daiki, tylko tak mu pomożemy.- Spojrzałem na nią załamany. Dotknęła mojego ramienia i ścisnęła je. Śmieszne, to nie mnie zgwałcili, jednak czułem, że zaraz się rozsypię.- Skarbie, może to zbyt osobiste, ale kochasz Ryotę, prawda?
 Nie musiałem odpowiadać, wyczytała odpowiedź z łez spływających po moim policzku.
-Zanieś go do swojego pokoju, idźcie spać. Jutro zdecydujemy co dalej, dobrze?
-Dziękuję mamo.- Przytuliłem tą wątłą kobietę. Zastanawiałem się jakim cudem istnieją suki takie jak matka od Kise i anioły takie jak moja. Wycierając ostatnią zbłąkaną łzę podszedłem do sofy i ukląkłem.
-Ryota, położymy się spać, dobrze? Mogę wziąć cię na ręce i zanieść do pokoju?
-Aominecchi...- Powiedział przez nos wyciągając w moją stronę zranioną dłoń. Ująłem jego ciało najdelikatniej jak potrafiłem i podniosłem.

 Leżałem z zamkniętymi oczami. Wtulałem się w ciało Daikiego na tyle, na ile miałem sił. Próbowałem odegnać od siebie wszystkie złe wspomnienia wypełniając luki szczęśliwymi. Niestety te pierwsze przeważały.
 Chłopak pytał mnie o każdą najdrobniejszą czynność jaką chciał wykonać. Traktował mnie jak jajko z pęknięciem na skorupce, tak jakby jeden fałszywy ruch miał sprawić, że rozpadnę się na milion kawałeczków.
 Nie wiele mi brakowało. Zastanawiałem się dlaczego jeszcze oddycham i myślę. Nie płakałem, nie krzyczałem, nie miałem siły.
 Moje ciało z każdym dniem było coraz bardziej ohydne. Niedoskonałości stały się widoczne, ślady po licznych karach ujawniły się wraz z brakiem makijażu. Nie byłem już piękny. Nie byłem nawet przeciętny. Coraz mniej przypominałem człowieka.
-Nee, Aominecchi...- Zacząłem cicho. Wiedziałem, że nie śpi.- Czy ty się mną brzydzisz?
-Nie, oczywiście, że nie!- Odpowiedział, nie zbyt szybko, ani zbyt wolno. Wydawało się to być prawdą.
Nie oszukuj się. Wszyscy się tobą brzydzą. 
 Cichy głosik jak zwykle przemówił. Potrząsnąłem głową by go odpędzić.
-Naprawdę? Jestem odrażający...
-Kise, nie mów tak o sobie!
Widzisz, nawet on nie potrafi już znieść twojego użalania się nad sobą!
-Nie... Proszę nie...- Szeptałem łapiąc się za głowę.
Ależ tak! Ohydna mała dziwka! Tym jesteś Kise. Hihihi.
-Nie... NIE!- Krzyknąłem. Daiki zdążył już usiąść, pytał czy wszystko jest w porządku.
Jesteś pierdolonym świrusem! Jebanym, dosłownie hihihi, pedałem!
 Głosik śpiewnie wymyślał coraz to nowsze obelgi.
-ZAMKNIJ SIĘ! ZAMKNIJ SIĘ!- Skuliłem się wyrywając włosy z głowy. Granatowe tęczówki przyglądały się mi z bólem. Jego ręce oplatały mnie próbując ochronić mnie przed samym sobą. Krzyczałem płacząc lub płakałem krzycząc. 
 Opamiętałem się dopiero gdy poczułem jego usta na swoich włosach i czole. Odskoczyłem od niego badając każdy jego ruch. Wiedziałem, że nie skrzywdzi mnie, jednak nie myślałem racjonalnie. Doświadczenie nauczyło mnie nieufności. On wiedział, że nie powinien. Patrzył na mnie ze łzami w oczach.
-Kise... Nie bój się mnie... Błagam... Kise jak mam ci pomóc?! Kurwa. Dlaczego cię ranię? Nie potrafię nawet cię obronić!- Wstał i uderzył pięścią w ścianę. 
 Mimo strachu próbowałem się do niego zbliżyć. Podpełzłem pomału i dotknąłem jego kolana. Spojrzał na mnie kucając. Patrzeliśmy sobie w oczy.
-Kise... Ja tak cholernie cię kocham.- Wyszeptał w moje rozchylone usta. Oczy zaszły mi łzami. Przytuliłem go, gdyż nie byłem gotowy na pocałunek.
-Ja.. Ja też cię kocham Aominecchi... Zawsze kochałem...
 Uśmiechnął się, było to niczym promienie słońca przebijające się przez burzowe niebo mojej duszy.






tak jak obiecałam, jest i VIII rozdział.
poznajemy patologiczną rodzinę Kise i anioła-mamusie Ahomine.
wreszcie wyznali sobie miłość, tak jest!
w następnym rozdziale wyjaśnią się wszystkie przyczyny zachowania modela. zapowiada się duużo pisania, więc nie mogę określić kiedy dodam rozdział
 [jeszcze nie zaczęłam pisać].
tymczasem cieszmy się z ich wyznania i komentujmy! c:






piątek, 13 lutego 2015

Tell Me Goodbye. [!MidoTaka!, AoKise, KuroKaga]

               




-Shin-chan, śpisz?

-Mhmmm..
-Przepraszam.
.
.
.
-*pociągnięcie nosem*
-Takao?
-Nnnie.. Nie zapalaj lampki..
-Co się z tobą dzieje? Przez ciebie się nie wyśpię, a mam jutro dużo roboty.
-Przepraszam.
 Odwróciłem się do ściany. Wierzchem dłoni otarłem łzy.
 Byłem głupi skoro myślałem, że z biegiem lat Shin-chan się zmieni. Zawsze był i będzie oschły, wręcz wyrachowany. Mimo to kochałem go. Kochałem go, bo niekiedy pojawiały się u niego przebłyski miłości i ciepła.
 Uśmiechnąłem się smutno sam do siebie. Gdzie jest jego przesądny okularnik z liceum?
 Niebo jest takie piękne o wschodzie słońca.
 Siedziałem na parapecie z kubkiem parującej herbaty. Opierałem głowę o szybę, prawą ręką gładziłem krótką sierść kota.
 Dostałem go od Midorimy gdy wyjeżdżał do Anglii na studia. Mężczyzna nie chciał, żebym spędzał samotnie wieczory i noce.
 Jego zielone, mądre oczy wpatrywały się we mnie. Były tak podobne do oczu chłopaka. Łapą trącał moją pierś.
-Zauważyłeś, co nie? Trudno cię oszukać po tych wszystkich nocach.
-Mrrrrr.
 Odłożyłem kubek i wziąłem zwierzaka na ręce, przytuliłem go mocno. Lizał mnie po twarzy miękkim języczkiem. Rozpłakałem się niczym małe dziecko.

 Przyglądałem mu się. Smażył jajecznicę na bekonie. W jego energiczne i radosne ruchy wkradło się opanowanie przypominające obojętność.
-Smacznego.- Rzucił nie patrząc na mnie.
-Dziękuję. Umm... Dziś w nocy..
-Nie ważne.- Przerwał mi siląc się na uśmiech. Spojrzałem na niego poprawiając okulary.
-Doprawdy?
-Taaa.
-Nie budź mnie następnym razem, wiesz, że potem ciężko mi zasnąć.- Chciałem powiedzieć co innego, dopytać dlaczego płakał, jednak te słowa same cisnęły mi się na usta. Zraniłem go. Po raz kolejny.
-Przepraszam. Pójdę się przebrać.
-Poczekam przy samochodzie.

 Ostatni raz sprawdziłem, czy zabrałem wszystkie potrzebne rzeczy i zarzuciłem torbę na ramię. Spojrzałem na kalendarz.
 14 luty. Walentynki. Imieniny Liliany i Walentego.
 Przełknąłem ślinę. Nie oczekiwałem romantycznych wyznań i prezentów nie z tej ziemi, jednak liczyłem na to głupie 'kocham cię' i całusa. Shin-chan zapomniał, zapomniał o naszym święcie po raz kolejny.
 W samochodzie wymyślałem dla niego wytłumaczenia. To dlatego, że dużo pracuje, jest przemęczony i ma ważniejsze sprawy od... Ode mnie...
 W ciągu całego dnia ostatkiem sił próbowałem powstrzymać łzy. Taisuke widząc moje rozbicie chciał odesłać mnie do domu, jednak nie zgodziłem się. Przydzielił mi łatwe zadania jak opieka nad dzieciakami czekającymi na badania i takie tam.
-Takao-sensei, Takao-sensei!- Usłyszałem wysoki, dziecięcy głos. Odwróciłem i zobaczyłem jak pięcioletnia dziewczynka biegnie za mną wymachując rączką.
-Spokojnie Hikari, stało się coś?- Kucnąłem by zminimalizować różnicę wzrostu.
-No bo dziś są Walentynki a ja taaaak bardzo lubię senseia, więc mam prezent dla ciebie!- Ledwo nadążałem za jej słowami. Wypowiadając ostatnie wyciągnęła zza pleców różową kartkę.
 Zbiło mnie to z tropu. Podziękowałem małej i odprowadziłem ją do jej sali.
 Najpierw szybkim krokiem, potem biegiem udałem się do pokoju socjalnego. Zamknąłem drzwi od środka i opadłem na łóżko polowe.
 Kartka od dziewczynki, pomimo jej wieku, była naprawdę ładna. Narysowała kilka serduszek, siebie, mnie i Midorimę. Na drugiej stronie napisała krótkie życzenia.
 Przytuliłem papier do siebie zwijając się w kłębek. Zalałem się łzami.

 Obudziło mnie smyranie po twarzy. Jęknąłem i odwróciłem się na drugi bok.

-Kiseeee, śniadanie.- Usłyszałem ciepły szept Daikicchiego nad uchem. Wciąż nie otwierając oczu wróciłem do pozycji wyjściowej. Smyranie powróciło.- Otwórz buzię skarbie.
 Uchyliłem powieki. Wrzasnąłem. Kilka centymetrów od mojej twarzy znajdował się penis chłopaka. Przewiązał go czerwoną wstążką.
-Wesołych Walentynek!- Spojrzałem na niego z najdalszego kąta łóżka.
-AOMINECCHI! JESTEŚ NAJGORSZY!- Wykrzyczałem płacząc. Jego brew niebezpiecznie drgnęła.
-Zaraz pokażę Ci co oznacza 'najgorszy'.- Rzucił się na mnie. Pisnąłem.
-A..A..Aominecchi? Co ty właściwie robisz?- Spytałem przestraszony.

 Jeszcze tylko kilka szwów i koniec. Odsyłam pacjenta na pooperacyjną i idę porządnie się wyspać. Tak to byłoby najlepsze rozwiązanie. Dziś w nocy nie zmrużyłem oka. Kazunari znowu płakał przytulony do sierściucha. Nie rozumiałem dlaczego nie chciał powiedzieć co mu jest...

-Midorima-sensei!- Pielęgniarka wbiegła na salę łapiąc oddech.- Ile jeszcze potrwa operacja?!
-Może mnie pani nie straszyć?- Spytałem spokojnie, lecz zimnym jak lód tonem.
-Przepraszam.
-Już kończę. Co się dzieje?
-Ewakuacja szpitala. Strzelanina na oddziale neurologicznym.- Powiedziała ze łzami w oczach.
-Słucham?!- Przecież to na piętrze Takao.
-Nie znam szczegółów. Wiem, że policja już jest i negocjują. Sprawca wziął zakładników, niektórym udało się uciec, jednak nie wszystkim...
-Mibuchi, możesz dokończyć?- Spytałem przekazując sprzęt koledze. Wyszedłem szybkim krokiem z sali operacyjnej zrywając z siebie fartuch. W głowie miałem tysiące scenariuszy.
-Sensei! Sensei! Tam nie wolno!
 Nie obchodziły mnie jej słowa, teraz najważniejsze to dowiedzieć się czy Takao zdążył uciec.


 Przerzucałem kanały telewizyjne ze znudzoną miną. Nie było dziś żadnego meczu, jedynie komedie romantyczne.
-Tetsu, może coś zjemy?
-Przed chwilą był obiad, Kagami-kun.
-Grrrr.- Zacząłem gilgotać chłopaka, ten nacisnął łokciem na pilota i włączył TokyoNews. Spikerka relacjonowała coś przejętym głosem, spojrzałem na budynek w tle.
-Kuroko... Czy to nie jest...
-Szpital, w którym pracują Midorima i Takao.- Dokończył chłopak. 


 Wszystko wydarzyło się tak szybko. Obudziłem się słysząc wystrzały. Wybiegłem na korytarz. Poczułem lufę na potylicy.Przymknąłem powieki. Usłyszałem dźwięk przeładowania. Przełknąłem ślinę.

-Nie ruszaj się.- Moja ręka została wygięta pod dziwnym kątem.
 Na podłodze kuliły się dzieci przyciskając głowy do lekarzy i pielęgniarek. Taisuke patrzył na mnie z przerażeniem. Był ranny, jak połowa personelu i kilkoro pacjentów.
-Zaraz przyjedzie tu policja, ty będziesz z nimi rozmawiał. Jeśli coś pójdzie nie tak po kolei wystrzelę cały ten pieprzony szpital.- Zamruczał mi do ucha. Uśmiechał się szaleńczo.
-Wypuść dzieci, co one ci zrobiły?- Nie chciałem poddać się tak łatwo. Zostałem ukarany za swoją zuchwałość. Kolano eksplodowało bólem. Gdyby nie jego uścisk upadłbym.
-Kto ci pozwolił mówić? Pytam KTO?
-Nikt.- Wysyczałem z nienawiścią.- A KTO POZWOLIŁ CI STRZELAĆ DO NIEWINNYCH LUDZI?!
-STUL MORDĘ!- Tym razem seria pocisków pofrunęła w sufit ostrzegając mnie przed rozmową.
~~
 Kazał mi klęknąć. Zrobiłem to. Szeptał mi do ucha co zrobi każdemu z nas, gdy zawalę. Pojedyncze krople potu kapały z mojego czoła. 

 Za drzwiami oddziału mignęły mi sylwetki policjantów. Weszli delikatnie. Mówili coś, jednak byłem zbyt zajęty obserwowaniem Midorimy. Stał przyciśnięty do szyby próbując wejść, lecz policjant skutecznie mu to utrudniał. 
 Dźwięk tłuczonego szkła i kilka kropel krwi na posadzce.
-Takao!- Wydarł się mężczyzna. Napastnik przycisnął mnie mocniej do siebie.- Proszę, nie rób mu krzywdy! Weź mnie, a jego zostaw! Błagam.
-Shin-chan...- Wychrypiałem. Miałem oczy wielkie niczym spodki.
-Nie zbliżaj się! Bo go zabiję!
-Proszę, zlituj się!
 Nie rozumiałem tej wymiany zdań. Chciałem uszczypnąć się w rękę i obudzić z tego koszmaru. Poczułem mocny nacisk broni na potylicę co mnie otrzeźwiło.
 Z ruchu warg zielonowłosego odczytałem 'kocham cię'. Policja wkroczyła do akcji.

-NIE UDA CI SIĘ UCIEC! ODŁÓŻ BROŃ!
-JEŚLI SIĘ NIE WYCOFACIE ZABIJĘ GO! PRZYSIĘGAM.

 Nie zanosiłem się płaczem. Nie krzyczałem. Nie wyrywałem się. Za chwilę skończy się moje życie. Jednak nczego nie żałuję.
 Spojrzałem jeszcze raz na Shin-chana, jego mokre od łez oczy wpatrywały się we mnie. Usta błagały o litość dla mnie.
 Wyszeptałem ciche kocham cię. Na więcej nie starczyło czasu..



..Bang bang, he shot me down.. 

 ...Poczułem się jak w zwolnionym filmie. Widziałem każdy najmniejszy ruch. Shin-chan wrzasnął i zerwał się w moim kierunku. Wyciągnął rękę. Moje kolana ugięły się samoistnie..


..Bang bang, I hit the ground..

 ...Już praktycznie nic nie słyszałem. Poczułem się bezpieczny. Już się nie bałem. Moja krew rozprysła się na śnieżnobiałych kafelkach..


..Bang bang, that the awful sound.

~~

 Trzymałem drżącą dłoń blondyna. Podałem mu kubek gorącej herbaty. Siedzieliśmy i czekaliśmy na informację z sali operacyjnej. Nikt nie odzywał się słowem. Kuroko patrzył spokojnie na Midorimę.
 Chłopak owinięty był w koc, podano mu końską dawkę leków uspokajających, jednak dalej łzy spływały po jego policzkach.
 Pierwszy raz od długiego czasu modliłem się, by czarnowłosy przeżył. 

~~

 Siedziałem przy jego łóżku, wpatrywałem się w rurki, które otaczały jego ciało. Głowa  szczelnie zawinięta bandażami, które odsłaniały jedynie usta, nos i oczy.

-Tak bardzo tęsknię za twoimi srebrno-niebieskimi, a tak wesołymi tęczówkami..


...Śniące kochanie z chorą główka, lekarze uratowali Cię, lecz wciąż jesteś martwy.
Twoja chora mała główka, z tak bardzo zniszczonym mózgiem, leży w szpitalnym łóżku..

 Po raz setny ujrzałem nasz koszmar. W jednej sekundzie uśmiechał się do mnie, w następnej padł na ziemię. Do tej pory nie udało im się zmyć krwi z kafelek.
-Wiesz, czasem odwiedzam dziewiąte piętro. Spoglądam na podłogę i widzę wyraźnie ruch twoich ust wypowiadających 'kocham cię'.


...Chciałabym tylko znaleźć wszystkie samotne resztki ciebie, które pozostały, gdy Twoja głowa pękła.
Ale zrobiłbyś coś, by zniszczyć ciało, które oni uratowali...

 Gładziłem lekko dłoń chłopaka. Była chuda i szorstka. Lodowata. Nie miała już ciepłych i miękkich palców, które zawsze po ciężkim dniu rozczesywały moje włosy.
 Resztki kosmyków, kiedyś czarnych jak bezksiężycowa noc, opadały na puchatą poduszkę.
 Blade usta podłączone do respiratora były spierzchnięte i popękane.

...Ostatnio nie rozpoznaje Cię, doktorzy skłamali kiedy mówili, że Cię uratowali...

 Ciało Kazunariego wydawało się być gumowe. Niczym kukła ubrana w szpitalną piżamę. Uśmiechnąłem się smutno...



...Jesteś tylko powłoką chłopca, którym byłeś..

 Usiadłem na skraju łóżka. Złapałem w dłonie jego poszarzałą twarz. Pogłaskałem zniekształcone czoło. To tędy, nad prawym okiem, wyszła kula. Pomimo miarowego pikania stacji centralnego nadzoru, wiedziałem, że spokój nie potrwa długo.
-Jesteś coraz słabszy, skarbie.


...I umierasz, ja to czuje..





~♠~♠~♠~

walentynkowy one-shot. zadziwiam sama siebie. ryczałam jak pisałam. zbierałam się długo, by użyć ty dwóch piosenek. nie spodziewałam się, że połączę je. i to jeszcze w taki sposób.

przepraszam.

przeszłam sama siebie.
to miało mieć happy end, ale musiałam to napisać.
to tak bardzo pasuje do mojego nastroju.
stop. to nie pamiętnik.
w każdym razie szczęśliwych Walentynek.

miałam podziękować na 5000 wyświetleń opowiadaniem, jest już 5300.
coraz więcej komentarzy. dziękuję za każde słowo, dużo dla mnie znaczy. więcej niż cokolwiek! ♥

bang bang [...]
coma baby [...]
tell me goodbye [...]

czwartek, 12 lutego 2015

Tłusty Czwartek. [AoKise, KuroKaga, MidoTaka, AkaMura]

-Murasakibaracchi! To najlepsze pączki jakie jadłem w życiu!- Blondyn wydarł się na cały głos.
-Oi Kise, nie jedz tyle, bo spodni nie zapniesz.- Zawołałem z irytacją i nachyliłem się odgryzając spory kawałek lukrowej słodyczy. Skrzywiłem się.- Fuuj! Co ty, baba jesteś? Serio ajerkoniak?
-Hmpf. Nikt nie kazał ci jeść.- Model skrzywił się i ostentacyjnie odwrócił głowę. 

 Przewróciłem oczami i wyciągnąłem rękę po faworka. W plastikowej miseczce zostały jedynie okruszki i trochę cukru pudru.
-Kto wyżarł faworki do kurwy nędzy?!- Lustrowałem wszystkich w pomieszczeniu.
-Nie drzyj się tak Ahomine.

-Masz puder na policzku, Bakagami.- Rzuciłem się na niego z pięściami.- W imię faworków kurwa!
-Daiki, Kagami, spokój.
 Akashi mierzył do nas czerwonymi nożyczkami, ich ostrze błyszczało niebezpiecznie. Przełknąłem ślinę. Usiadłem na swoim miejscu. Po sekundzie obok zmaterializował się Tetsuya.
-Murasakibaracchi to mitrz, prawda Kurokocchi?- Blondyn spytał przesłodzonym tonem.
-Zgodzę się, Kise-kun. Jego faworki są najlepsze na świecie.

-Tetsu...!- Pufff i już siedział na kolanach swojego światła. Taiga popatrzał na mnie z chęcią mordu. 
 Gdy fioletowowłosy tytan przyniósł koleją porcję przekąsek, a czerwona gnida zasiadła na jego kolonach rozległ się dźwięk dzwoneczka.
-Skoro zgromadziliśmy się tu wszyscy, może zagramy w butelkę?- Spytał mrużąc heterochromatyczne oczy. Poczułem jak  blondyn przytula się do mojego ramienia.
-Już się nie fochasz.- Pokręcił przecząco głową wdrapując się na moje kolana.
-Akashicchi... A na co będziemy grać?- Zapytał ostrożnie.
-Wysil swoją blond główkę. Oczywiście, że na wyzwania i pytania.- Poczułem jak chłopak sztywnieje.
-Ale... Jakie?
-Przekonasz się, Ryouta.- Uśmiechnął się złowrogo. Dreszcz przebiegł mi po plecach. Zobaczyłem jak glon nerwowo poprawia okulary.

-Zejdź z kolan Daikiego, nie ma pracy zespołowej. Kręcę pierwszy.  
 Blondyn posłusznie wykonał polecenie, jednak usiadł jak najbliżej mnie. Tak na wszelki wypadek.
 Butelka po pepsi kręciła się niewiarygodnie długo po czym wypadło na mnie. Skąd ja to wiedziałem.
-Wyzwanie czy pytanie, Daiki?- Kolejny błysk oczu, które i tak wiedziały co wybiorę.
-Pytanie.
-Jaka jest ulubiona pozycja Ryouty?- Zamurowało mnie, Kise pisnął i krzyknął, że on tak nie gra.
-Kise, moje rozkazy są absolutne.- Chłopak wyglądał jak zbity pies, szepnął do mnie, żebym nie mówił. Zastanawiałem się chwilę i wypowiedziałem wyraźnie.
-Niebiański wachlarz.- Kise patrzył na mnie rozczarowany, bliski płaczu.
-Serio? Nie wiedziałem, że z ciebie taki zboczuszek, Ryouta.
-Zamknij się, Takao.- Warknąłem i zakręciłem butelką modląc się, by padło na czarnowłosego. Zatrzymało się na blondynie. Kurwa.
-Zadanie czy pytanie?
-Z..zadanie.
-Chodź do mnie.- Przez chwilę szukał podstępu, jednak usiadł między moimi nogami. Objąłem go ramionami dając zrozumieć, że nie wróci już na swoje miejsce. Pogodził się z tym faktem i zakręcił. Padło na Takao.
-Kazunaricchi! Pytanie czy wyzwanie?
-Wyzwanie.- Niech zrobi loda glonowi, szepnął na ucho chłopakowi. Zaśmiał się.

-Pocałuj namiętnie Shin-chana!
-Niedorzeczność.- Szepnął okularnik, jednak gdy poczuł na ustach wargi Takao widocznie zmienił zdanie. Następny była nasza zjawa.

-Kuroko! Co wybierasz?
-Pytanie.
-Hmmm... Jak duży jest Kagami?- Wybuchłem śmiechem, w oczach Taigi zobaczyłem mordercze intencje.

-22cm.
 Usłyszałem gwizdnięcie uznania od modela. Skarciłem go wzrokiem. Znowu padło na Kise.
-Pytanie.
-Połykasz czy wypluwasz?
-Kurokochhi!- Zaśmiałem się, blondyn był czerwony jak nożyczki gnidy.
-Połyka.- Ups, piękne za nadobne skarbie.
-Nie gram z wami!- Wydarł się ze łzami w oczach, chciał wstać z pokoju jednak Akashi go powstrzymał. Gdyby nie mój refleks chłopak upadłby boleśnie na ziemię.
-Oi, co z tobą? Obiecałeś, że nie będziesz go na nas używał!- Wydarłem się. Lubiłem dręczyć blondzie, ale bez przesady, nie jestem sadystą.
-Ryouta sobie zasłużył. Gra się nie skończyła, ma obowiązek przestrzegać zasad.
-Ale dlaczego tylko o mnie są takie pytania?!- Krzyknął przez łzy.- To nie jest zabawne!
-Teraz zamkniesz się i zakręcisz tą butelką.

 Gotowało się we mnie, Kise posłusznie wykonał polecenie. Padło na mnie.
-Wyzwanie.
-Uderz Akashicchiego.- Kagami zakrztusił się napojem, reszta wstrzymała oddech.
-Co?
-Uderz Akashicchiego. Pomścij mnie.- Wyszeptał. Przymknąłem powieki. To miała być zwyczajna gra, tak? Wstałem i zamachnąłem się na dawnego kapitana. Moją pięść powstrzymał Atsushi.

-Daiki, naprawdę myślałeś, że ci się uda?- Spytał rozbawiony.- Za nie wykonanie zadania masz karny punkt. Jeszcze dwa i pożegnasz się z paznokciem.
-Mówiłem, żeby nie jadł tych z adwokatem, wybacz Mine-chin.

 Gra trwała. Pijany Akashi był najgorszym wydaniem Akashiego. W ciągu godzinnej rozgrywki wszyscy musieli minimum raz pocałować bardzoooo namiętnie drugą połówkę, opowiedzieć o swoich sekretach łóżkowych czy rozbierać się. W najgorszej sytuacji byłem ja i Kise. Czerwona gnida czekała na okazję do zemsty. Za każdym razem gdy kręcił butelką żołądek podchodził mi do gardła. 
 Butelka zatrzymała się pomiędzy mną a modelem wskazując nasze złączone dłonie.
-Czyli mamy podwójne pytanie lub wyzwanie. Pytanie nie pasuje, więc zadanie.- Zdecydował za nas.- Kise, obciągnij Daikiemu.- Ścisnąłem pięści tak mocno, że Ryouta pisnął.
-To chore! Nie rób tego.- Zwróciłem się do chłopaka, który siedział ze spuszczoną głową. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
-Takie są zasady Aominecchi.- Widziałem, że się rumieni. Podpełzł powoli do mnie i pochylił się nad bokserkami. Byłem zażenowany.
-Kise! Nie rób tego kurwa.- Chciałem go odepchnąć jednak już trzymał w rękach mojego członka. Skuliłem się by jakoś nas zasłonić. Poczułem, że robię się twardy. Ciepłe usta pieściły mnie, a ja siłą powstrzymywałem się od jęków. Spuściłem się w ustach blondyna, a on wszystko połknął. 


-Aomine-kun, obudź się! Akashi-kun chce grać w butelkę.- Otworzyłem oczy, wszyscy patrzyli na mnie, Takao ukrywał śmiech. Brakowało tylko modela.
-Gdzie Kise?
-W łazience. On też miał mokry sen.
-Też...?- Spojrzałem na swoje spodnie. Były ciemniejsze w kroczu. Zerwałem się i pobiegłem do łazienki. Otwierając drzwi usłyszałem 'kyaaaaaa'.
-Ryouta, nie mów, że śniła ci się gra w butelkę...
-Akashicchi kazał mi zrobić ci loda...- Przyznał zawstydzony. Czułem się jak w dziwnej bajce. Podszedłem do chłopaka i pocałowałem go...


 Tym razem obudziłem się naprawdę. Kise spał przy moim boku i ssał kciuka. Marszczył brwi. Podniosłem kołderkę. Lepiłem się miedzy nogami.
 Lepsze to niż gra w butelkę.





~♠~♠~♠~

mózg po 23.~~zaraz padnie mi laptop. mam nadzieje, że się podobało!



wtorek, 3 lutego 2015

GHB. [AoKise]

 Było już dobrze po trzeciej nad ranem. Strzyknięcie zamka odbiło się echem po korytarzu. Zdjąłem buty i odpiąłem pas z kaburą. Mimo późnej pory w salonie nadal świeciło się światło. Przeczuwałem, że nie wróży to nic dobrego.
-Wróciłem.- Oznajmiłem jak zwykle. Blondyn, który siedział na kanapie nawet na mnie nie spojrzał. Niezrażony podszedłem do niego, nachyliłem się by go pocałować. Odsunął się nieznacznie. Dopiero teraz zobaczyłem nakryty stół. Srebrna świeca już prawie się wypaliła.- Ryota, ja..
-Spóźniłeś się.- Powiedział dobrze znanym mi tonem. Oznaczał on mniej więcej 'jeśli nie masz dobrego wytłumaczenia lepiej nie mów wcale'.
-Przepraszam. Nie wiedziałem, że chcesz mnie aż tak rozpieścić.
-Hmpf.
-Kazałem ci długo na siebie czekać. Zjemy razem, oczywiście jeśli nie jesteś zbyt zmęczony.- Chłopak długo mierzył mnie wzrokiem.- Nie chcę żeby cały twój wysiłek poszedł na marne.- Momentalny uśmiech, przebiegły uśmiech.
-Ty to wiesz jak mnie oczarować.
-To dopiero początek niespodzianek.- Zagadnąłem tajemniczo.- Jednak zostawię resztę na później.
-Aominecchi! Wiesz, że nie lubię czekać.
 Pomimo głośnych protestów blondyna zachowałem tajemnicę do końca kolacji.
 
 Jedliśmy w przyjemnej atmosferze trzymając się za ręce. Już zapomniałem jakie to miłe uczucie, gdy nie musimy się nigdzie śpieszyć. Nie chcąc psuć nastroju Kise zgarnął talerze do kuchni zostawiając mycie na jutro, natomiast ja nalałem nam po lampce wina.
-Aominecchi, zdradzisz mi sekret?- Spytał kusząco chłopak. Usadowił się na moich kolanach i przyglądał uważnie. Mijający czas wyostrzył jego rysy, jednak dawna dziewczęcość w nim pozostała. Błyszczące tęczówki w miodowym kolorze i miękkie, choć nie tak gęste jak kiedyś, włosy sprawiały, że cały świat przestał mieć dla mnie znaczenie.- Halo, halo?
-Przepraszam, zamyśliłem się. Co dostanę w nagrodę?
-Hmmm.. A co by pan chciał?
-A co oferujesz, mmmm?- Zatopiłem nos w jego obojczykach, jak zwykle blade ciało pokryło się gęsią skórką. Uwielbiałem jego niewinne reakcje.
-Może dotknął bym cię tu i tam...- Wodził palcem po mojej klatce piersiowej zdejmując krawat i rozpinając koszulę.
-Wydaję mi się, że to uczciwa cena.- Kise poruszył się na moich kolanach, a ja poczułem, że mam ochotę na jeszcze więcej.
-Zatem powiedz mi..
-Co powiesz na bal maskowy, chciałbym wreszcie oznajmić całemu zarządowi, że mam najwspanialszego faceta na świecie.- Wyszeptałem namiętnie w jego szyję.
 Zesztywniał lekko po czym przytulił mnie z całych sił. Poczułem wilgoć na ramieniu. Wiedziałem, że mężczyzna od dawna o tym marzył. Zawsze chciał, żebym 'pokazał' go światu. Jego silna reakcja sprawiła, że poczułem się szczęśliwy.
-Shhhh.. Nie płacz, nawet jeśli to łzy szczęścia.
-Tak się cieszę! Naprawdę się cieszę Daikicchi..- Resztę jego słów pochłonęły moje usta.

 Od godziny chodziliśmy po centrum handlowym odwiedzając kolejno wypożyczalnie strojów i dodatków.
-Kochanie, ja naprawdę nie wiem co mam ubrać...- Lamentował blondyn przerzucając wieszaki. Odrzucał po kolei wszystkie stroje.- Chcę wypaść naprawdę dobrze, pomóż mi.
 Obawiałem się tych słów. Niosły one za sobą groźbę 'jeśli wybierzesz źle to nie dotkniesz mnie przez najbliższy miesiąc'. Przełknąłem ślinę i zabrałem się za szukanie jakiegoś eleganckiego, lecz niezbyt krzykliwego stroju.
-Aominecchi, a kim ty będziesz?
-Wampirem, będę robił ci malinki całą noc!- Złapałem go w pasie i przyciągnąłem do siebie.
-Hahaha, zboczeniec!
-Może przebierzesz się za wilkołaka?- Dodałem już spokojniej.
-Nieee.. Może ty będziesz diabłem a ja aniołem?
-Już nim jesteś, skarbie.
-Ba-baka!- Wykrzyknął zarumieniony.
-No to za kogo się przebierzesz?
-Nie chcę być wilkołakiem, już lepszy byłby wampir.. Ty pasujesz na wilka, Aominecchi!- Jego oczy rozbłysły, w myślach na pewno ujrzał nas w strojach i maskach.
 Nie dyskutowałem, bo i po co? Lepiej szybko załatwić kostiumy i wrócić do ciepłego domu. Dziś transmitują Super Bowl.

 Czarny lateks opinał się na zgrabnym tyłku blondyna, biała koszula z żabotem rozpięta u góry eksponowała jego klatkę piersiową. Jedynie zarzucona peleryna prezentowała się jako-tako.
-Tak mi z domu nie wyjdziesz.- Stwierdziłem cierpko.
-Co ci znowu nie pasuje? Brzydko wyglądam?- Spytał zawiedziony.
-Ślicznie, jeśli chcesz, żeby zaproszono cię do gry w słoneczko.
-AOMINECCHI!- Kise wydarł się jak zawodowiec, ciskając błyskawicami z oczu.- Została nie cała godzina do wyjścia, widziałeś ten strój wcześniej i nie protestowałeś.
-Nie widziałem go na tobie, nie chcę żebyś prowokował innych, nie chcę żeby lampili się i ślinili na twój widok!- Oznajmiłem dosadnie na jednym wdechu.
-To co mam według ciebie założyć? A może wcale nie pójdę, hmm?
-Ryouta.
-No co?
-Uspokój się, dobrze?
-JAK MAM BYĆ SPOKOJNY SKORO NA PIĘĆ MINUT PRZED WYJŚCIEM NIE MAM SIĘ W CO UBRAĆ?!!- Spojrzałem na niego oszołomiony i zacząłem się śmiać. Przypominał teraz Momoi.- Z CZEGO SIĘ ŚMIEJESZ, HMMM?!!
-Shhhh..- Złapałem jego twarz w dłonie.- Złość piękności szkodzi.- Pocałowałem go, na początku stawiał opór lecz uległ pod wpływem ruchów mojego języka.
-Aominecchi.. Tak bardzo chcę iść na ten bal i dobrze wypaść..

 Po półgodzinnym sporze wreszcie jechaliśmy na posterunek. Kise nieco naburmuszony patrzył oscentacyjnie za okno. Miał na sobie zwykłą białą koszulę zapiętą pod samą brodę i zakaz ściągania peleryny.
-No rozchmurz się już.
-Hmpf.
-Kise, wiesz że pięknie wyglądasz?
-Mówisz tak, żeby się przypodobać.
-Nie, mówię to co myślę.- Złapałem jego dłoń i uścisnąłem.
-Patrz na drogę!- Krzyknął próbując ukryć uśmiech.

 Dość spóźnieni dotarliśmy na miejsce. Momentalnie zaczęto szeptać.
Czy to Kise Ryouta?
Skądś znam tego blondyna!
Zobacz z kim przyszedł Daiki.
To on kogoś ma? Szkoda...
Oni są gejami?! Aomine-san i ten model?

Fajne z nich ciacha. I tyłek tego chłopaka.
Kochanie, bo będę zazdrosny.
 Odciągnąłem modela na bok.
-Czy ty ich słyszysz?- Spojrzał na mnie jak na idiotę i zaczął się śmiać.
-Głośno i wyraźnie.- Uśmiechnął się przebiegle. Moje ciśnienie podskoczyło do 200.
-I nie przeszkadza ci to?
-Jakoś nie bardzo. Tylko twoje słowa mają dla mnie znaczenie. Nie obchodzą mnie ich komentarze.
-Oni podrywają cię na moich oczach, kurwa.- Oznajmiłem zrezygnowany.
-Życzę im powodzenia. Chodź zatańczyć, to moja ulubiona piosenka!
 Blondyn energicznym krokiem zaciągnął mnie na parkiet. Przykleił się do mnie mocno na co odpowiedziałem zaborczym uściskiem. Kręciliśmy się do rytmu kilka razy całując się i niemal cały czas rozmawiając.
-Może napijemy się czegoś?- Spytałem cicho, uznałem, że ciężko będzie wytrzymać tą imprezę na trzeźwo.
-Chętnie.
-To poczekaj tu, zaraz wracam.- Cmoknąłem go w policzek i skierowałem się do prowizorycznego baru.
 Była to wspaniała okazja do poderwania Ryouty. Myślałem jednak, że nikt z niej nie skorzysta. Jakże się myliłem.
 Gdy tylko się odwróciłem zobaczyłem jak jakiś typek przebrany za mumie próbuje skłonić modela do wyjścia z sali. Ten łagodnie próbował mu odmówić, lecz nie wiele to skutkowało.
-Oi!- Zawołałem zbliżając się do nich szybkim krokiem. Gwałtownie szarpnąłem ręką przebierańca, dzięki temu odsunął się od blondyna na kilka kroków.
-Czego on od ciebie chce?
-Lepiej, żebyś nie wiedział...- Odpowiedział model ufnie wtulając się w moje ramię.
-Ty skurwielu!- Złapałem mumię za szmaty, a raczej bandaże i energicznie wywlokłem na świeże powietrze.
 Chłopak zataczał się i bełkotał. Poznałem w nim nowego praktykanta. Zero litości.
 Gdy moja pięść trafiła w jego brodę, poleciał w krzaki. Chciałem poprawić by zapamiętał na długo, że nie zarywa się do zajętych, jednak usłyszałem pisk za sobą.
 Kise zakrył oczy. Nie lubił kiedy okazywałem złość. Uspokoiłem się i podszedłem do niego.
-Wejdź do środka, przeziębisz się.
-Tylko jeśli wejdziesz ze mną.
-Jasne. Już z nim skończyłem.

 Wracaliśmy do domu. Kise trochę się zalał, ale trzymał pion, głównie dzięki mnie, ale trzymał. Po małym incydencie nikt nawet nie spojrzał na modela. Ulotniliśmy się przed drugą w nocy.
-Aominecchi..- Czknięcie.- Kiedy następny bal?
-Nie wiem, oby nigdy.
-Dlaczegooo? Było tak fajnie..
-Cieszę się, że dobrze się bawiłeś.- Stwierdziłem sucho. Chciałem jak najszybciej wrócić do domu i położyć się spać z blondynem wtulonym w swój bok.
-Aominecchi.. Ja zaraz..- Nie zdążyłem zjechać na pobocze. Kise zarzygał auto. Zabiję go kiedyś naprawdę.- Ja.. Przepraszam.. Już mi lepiej..
-Kise, wysiądź.
-Aominecchi?! Nie każesz mi chyba..
-Wysiądź.
-Ale...!
-Musimy to jakoś ogarnąć tak?- Odetchnął z ulgą i posłusznie wysiadł. Wciągnął z bagażnika płyn do tapicerek i ręczniki.
 Czyściliśmy samochód niecałe piętnaście minut. Przez ten czas blondyn rzygał kilka razy.
-Jesteś pewien, że to tylko alkohol?
-Nie... Dziwnie się czuję..-Oparł się o zimną maskę BMV.
-Jadłeś tam coś?
-Taa.. Jakaś laska dała mi kawałek ciasta na spróbowanie..
-I tak po prostu go zjadłeś? A jeśli tam coś było?
-Nie.. Aominecchi, nie krzycz..- Posadziłem go siłą na fotelu i zapiąłem pas. Usiadłem na miejscu kierowcy i wrzuciłem bieg.
-Jedziemy do szpitala, nie wiadomo co tam było.- Rzuciłem ostrym tonem do mężczyzny. Jego wzrok błądził po dachu, drżał. Z każdą chwilą było coraz gorzej.- Za chwilę tam będziemy, Trzymaj się Kise.
-Spać mi się chce...
-Jeszcze nie pora, Ryouta, mów do mnie cały czas.
-Nnnnn...

 Gdy przyjechaliśmy na miejsce oczy modela wywinęły się w tył. Wziąłem go na ręce i najszybciej jak potrafiłem wbiegłem do budynku. Widzące nas pielęgniarki kazały zanieść mi blondyna do pobliskiej sali i położyć na łóżku. Przyszli lekarze, między innymi Midorima, który miał dyżur tej nocy. Dookoła było tyle ludzi, coś mówili między sobą. Wyproszono mnie na korytarz.
 Wszystko to trwało sekundy. Siedziałem w poczekalni a z sali wychodzili i wchodzili pracownicy SORu.
-Daiki?- Usłyszałem znajomy głos.- Co ty tu robisz?- Odwróciłem się w jego stronę, tak jak się spodziewałem stał nade mną Takao. Pierwszy raz widziałem go w niebieskim uniformie.- Coś się stało? Myślałem, że idziesz z Kise na bal. Halo? Daiki?- Potrząsnął moim ramieniem.
-Ryouta tam jest.. On coś zjadł i rzygał.. A potem zemdlał.. Ja..
-Spokojnie, Daiki. Gdzie jest Kise? Pójdę dowiedzieć się co z nim.- W momencie gdy pochylił się nade mną usłyszałem skrzypnięcie drzwi. Blondyn wyjechał na szpitalnym łóżku podłączony do jakiś urządzeń. Siostra podbiegła do wind, by którąś zatrzymać. Do mnie podszedł Midorima.
-Gdzie wy go zabieracie?!- Wydarłem się i chciałem pobiec za chłopakiem.
-Uspokój się, musimy porozmawiać. Kise jedzie na płukanie żołądka.
-Porozmawiać? Płukanie? Co się kurwa dzieje?!
-Chodźmy do gabinetu, drąc się nikomu nie pomagasz.

 Takao zaparzył mi kawę, natomiast Glon zasypał mnie pytaniami. Opowiedziałem mu co się stało i co zdążył powiedzieć model zanim odleciał.
-Mówisz, że zjadł ciasto? To ma sens. Ktoś najprawdopodobniej dosypał do niego GHB w końskiej dawce..- Rozmyślał na głos lekarz.
-GHB? Mógłbyś po ludzku?
-Pigułkę gwałtu.
-Co? Nie pierdol.- Złapałem się za głowę. Do gabinetu wbiegła pielęgniarka.
-Sensei, już skończyliśmy płukanie. Zdążyliśmy. Pacjent jest na sali.
-Dziękuję, Yuuko.- Odpowiedział mechanicznie.- Chodźmy zobaczyć jak się czuje.- Dodał już w moją stronę.

 Ryota leżał nieprzytomny. Wokół jego głowy i ciała wiły się różne rurki i kable. Shintaru pozwolił mi posiedzieć z nim trochę. Powiedział, że najprawdopodobniej model obudzi się jutro. Teraz potrzebuje spokoju, więc mam być cicho.

-Aominecchi..- Usłyszałem szept. Dłoń którą trzymałem poruszyła się nieznacznie.- Gdzie ja jestem?
-W szpitalu. Jak się czujesz?
-Szpitalu? Ja... Nie pamiętam dlaczego...
-Shhh... Później ci powiem, teraz odpoczywaj, dobrze?
-Mhmmm..- Głaskałem go po włosach, nagrodził mnie słabym uśmiechem.
 
 Oddział opuściliśmy po czterech dniach. Kise już nigdy nie chciał iść na żadną imprezę. Zamknął się w sobie. Jadł i pił tylko to, co było fabrycznie zamknięte lub przygotowane przeze mnie. 
 Wiedziałem, że z czasem jego strach przygaśnie i wróci do normalności. Jednak to jeszcze potrwa.


~♠~♠~♠~
to miało być wesołe. ;w; jestem zła na siebie. i na tą ciotę, że zjadł to ciastko. wrrrr. ;w;