poniedziałek, 26 maja 2014

Ciemne dni. Szóste.~

Krótkie, bo krótkie, 
ale musiałam napisać cokolwiek.
♠Rui.14 

-Czemu milczysz?
Wstaję. Zaczynam biec. W tle słyszę jego krzyki. Zamykam oczy. Znów uciekam.

 Dobijam do drzewa, słyszę gruchot kości. Jak to możliwe, że wyrosło ono przede mną? Zbieram się niezdarnie i biegnę. Biegnę. Krzyk. Biegnę. Krzyk. Biegnę. Krzyk. Biegnę. Krzyk. Biegnę. Zimny wiatr chłosta moją twarz. Zdrajca. Wszyscy kłamią. Nikomu nie można ufać. Obiecywał, że będzie zawsze.
-STÓÓÓÓÓÓÓJ!- Jego pełen bólu i cierpienia wrzask sprawia, że zamieram. Osuwam się na ziemię i zanoszę płaczem. Podchodzi do mnie.
-Dlaczego? Dlaczego za każdym razem wymykasz się? Dlaczego nie potrafię cię pochwycić? Czemu mi to robisz? Jesteś jedynym, który potrafi doprowadzić mnie do tego stanu. Widzisz?! Nie panuję nad sobą. Drżenie, plątanie języka.. Jestem tak bardzo skołowany. Co zrobić, byś mnie zaakceptował? Zapewnił, że nie znikniesz? Jedyne czego pragnę to twojej miłości, chcę twojego szczęścia. Jestem samolubny, bo nie wyobrażam sobie byś był z kimkolwiek innym. Pożądam cię każdym milimetrem swojego ciała. Zawszę myślę o tobie, w każdej chwili, gdy nie jesteś obok modlę się, by zobaczyć cię żywego. Boję się twojej śmierci, dlatego nie umrę z tobą! Nie pozwolę ci umrzeć! Nie pozwolę byś odebrał sobie życie! Jesteś jedynym, dla którego istnieję. Jak sprawić, żebyś mnie pokochał?!
 Podczołguję się w jego stronę. Oboje płaczemy. Zaczyna padać. Otula mnie kocem, zauważa rękę. Emocje sprawiły, że zapomniałem o bólu. Trochę kręci mi się w głowie i mam wrażenie, że zwymiotuję, lecz gram, że jest dobrze. Nie udaję mi się go zwieść.
 Jedziemy na pogotowie. Bardzo nie lubię tego miejsca. W ciągu ostatnich kilku lat bywam tu zbyt często. Wszyscy dobrze mnie znają. Lekarz chce zabrać mnie na prześwietlenie i inne, zbędne pierdoły, przeszkadzam mu jak tylko potrafię, a jestem w tym dobry. Dopiero gdy wymiotuję i jestem na pograniczu świadomości zostaję zabrany na badania. Maszyna dziwnie pomrukuje i buczy.
 Złamanie barku, kości ramienia, promieniowej i wybicie nadgarstka. Budzę się na drugi dzień po operacji. Zakończyła się sukcesem, na moje nieszczęście. Jestem teraz zdany na łaskę innych. Jego zmartwiona twarz powoduję u mnie wyrzuty sumienia. Już zapomniałem jak to jest je mieć. Takie lekkie palenie w okolicy serca. Nachyla się nade mną, by poprawić poduszki. Wykorzystuję sytuację i obejmuję go zdrową ręką.
-Tak dobrze..-Szepcze słabo. On pochyla się i całuje mnie w czoło. Uśmiecha się, a ja czuję się lepiej.
 Jestem takim pieprzonym egoistą. Chcę mieć go na wyłączność. Chcę, by patrzał i dostrzegał tylko mnie. Jednak nie powiem mu tego. Grzmoty i błyskawice przypominają mi o dawno złożonej obietnicy.
 Umrę.
 Umrę za wszelką cenę.
 Umrę, nikt mi nie przeszkodzi.
 Od zawsze pożądam śmierci. Oczekuję. Rozmyślam. Planuję. Nie czuję się dobrze na tym świecie, jak puzzel, który zawieruszył się, wymsknął z innej układanki lub został krzywo docięty. Jestem czarnym, zbędnym elementem, który psuje całość, infekując przy okazji sąsiadujące części, nie pozwalając im błyszczeć. Powinno się mnie usunąć, zanim przyniosę większe szkody. Próbuję naprawić swój błąd, lecz jestem zbyt słaby, nawet samobójstwo mi nie wychodzi. A jego uśmiech.. Jego uśmiech sprawia, że mięknę. Nienawidzę siebie jeszcze bardziej.     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz