wtorek, 20 stycznia 2015

Szafirowy Skarb VII. [AoKise]

 Obchód. Najgorsze doświadczenie w moim jakże pięknym, krótkim życiu.
-Nonono, co my tu mamy?- Usłyszałem śpiewny, męski głos.- Siostro posiadamy za mało łóżek, że pacjenci śpią razem?
Miałem ochotę mu przywalić. Szybko wyplątałem się z pościeli oraz objęć blondyna. Usiadłem na swoim wyrku i pierwszy raz spojrzałem na Kise.
 Siedział skulony zupełnie ignorując pytania zadawane przez ordynatora. Jego piękne, błyszczące oczy zakrywała grzywka. Gdybym miał nożyczki pozbyłbym się jej od razu. Lekarze wyszli z sali nie otrzymując żadnej odpowiedzi na swoje pytania. Ja jedynie dowiedziałem się, że rodzice Kise przyjadą najwcześniej za dwa tygodnie, a mnie jutro wypiszą. Patrząc po zachowaniu ordynatora, Ryota zostanie tu dłużej, lecz na innym oddziale.
 Podszedłem do niego, kciukami kręcił młynki. Koszula nocna odkrywała jego zabandażowane przedramienia.
-Jak myślisz, co sobie o nas pomyśleli?- Zagadnąłem siadając obok niego.
-Aomiecchi.. Ja już sam nie wiem. Nic nie wiem. Nie chcę wiedzieć!- Zakrył się kołdrą, a jego ciałem wstrząsnęły znajome mi drgawki.
-Shhh.. Nie płacz, błagam nie płacz już. Nie chcę widzieć twoich łez.
-A-a-ale.. Powiedz.. mi.. coś..., co ze mną jest nie tak?
-Może to z tym światem jest coś nie tak?

 Daiki ściągnął mi pościel z twarzy i ujął ją w dłonie, uśmiechał się. Nie potrafiłem wziąć oddechu, kurczowo chwyciłem koszulkę chłopaka.

-Może po prostu powiedz mi co czujesz w tej chwili? Ale najpierw weź kilka wdechów, uspokój się.
-Pustkę. Ucisk w klatce. Nie umiem tego opisać.
-Umiesz, spokojnie.- Popatrzyłem na niego, bystre i zdecydowane spojrzenie dodało mi sił. Czekał. Czekał na opowieść pod tytułem 'początki końca Kise Ryouty'. Tak, potrafię, dodałem w duchu.
-Z początku czułem smutek. Nie często. Później pojawiła się obawa, strach. Zacząłem pisać w zeszycie o swoich wspomnieniach i emocjach, coś jak pamiętnik. Kiedy to czytałem czułem się jeszcze gorzej. Poczułem oskarżycielski wzrok, wiedziałem, że jestem nie taki jak powinienem być. Zepsuty. Miałem wrażenie, że wszyscy się ze mnie śmieją, samotność otaczała mnie z każdej strony. Smotny, ale nigdy sam. Czasem towarzyszyły mi szepty. Pojawiały się późnymi wieczorami, kiedy nie mogłem zasnąć. Oskarżały, wyzywały. Obracałem się do ściany, kuliłem i płakałem. Dreszcze przechodziły całe moje ciało. W końcu doszedłem do wniosku, że skoro jestem zły muszę ponieść karę. Biłem się płacząc. Przestałem jeść. I tak jestem gruby, więc może udałoby mi się wreszcie osiągnąć idealną sylwetkę. Na sesjach widziałem, że uśmiechy są udawane, mówiono o mnie po kątach. Pewnego dnia gdy wiedziałem, że nie daję rady postanowiłem zniknąć. Wróciłem późno do domu. Mama krzyczała, że się gdzieś szlajam, że pewnie chodzę na dziwki albo sam się puszczam. Bolało mnie to. Tak bardzo, że gdy zamknąłem się w łazience chciałem się zabić. Napuściłem wody do wanny i zanurzyłem się. Brakło mi odwagi. Wtedy..

 Skąd u niego tyle spokoju? Mówi o takich okropnych rzeczach, o swoich próbach pozbawienia się życia, a ani razu nie drgnął mu głos. Teraz tylko zawiesił się na chwile, wygląda jakby przypominał sobie tamten moment nie przerwę mu, bo przestanie mówić cokolwiek.

-Wtedy.. Wtedy sięgnąłem po żyletkę taty. Nie wiedziałem jak głęboko muszę ciąć, nie wiedziałem czy poziomo, czy pionowo, nawet nie wiedziałem po jakim czasie się wykrwawię.. Przeciąłem się na próbę. Skóra trochę zaszczypała, pojawiła się krew. Nie było to głębokie, nawet nie takie jak teraz..- Przejechał kciukiem po nadgarstku.- Ale pomogło wiesz? Pomogło na chwilę. Kara. Kara za moje życie. Za to co robię. Za to, że krzywdzę innych. Za to, że jestem beznadziejny, wredny, hałaśliwy, humorzasty, że jestem brzydki i gruby, że.. że..że..- Musiałem go powstrzymać. Nie mogłem słuchać jak się wyzywa. Krzyczał, a był to krzyk nienawiści do samego siebie. Przyciągnąłem go do swojego ciała, mocno objąłem i przycisnąłem jego głowę do swoich ramion. Miarowo gładziłem jego włosy.
-Nie myśl tak o sobie. Nie mów tak. Proszę.
-Ale to prawda. Jestem beznadziejny i choćbym próbował nie potrafię tego zmienić.
-To co powiesz na postanowienia noworoczne?
-Słucham?- Trochę zbił mnie z tropu tym pytaniem. Do nowego roku pozostało jeszcze około trzech tygodni. Poza tym wszystkie łamane były już 1 stycznia.
-To bezsensu..- Szepnąłem.
-Bezsensu jest siedzieć i użalać się nad sobą!- Auć. Zabolało.

 Wstałem, złość we mnie kipiała. Powiedziałem za dużo i za głośno. Blondyn już zaczął obudowywać się swoim murem. Jeżeli nie naprawię sytuacji możliwe, że już do niego nie dotrę. Jednak w tym stanie spieprzyłbym to jeszcze bardziej. Wyszedłem z sali i udałem się na taras.

 Z ostatniego piętra szpitala roztaczał się cudowny widok. Całe miasto przykryte białym puchem w południowym słońcu.
-Mmmm..-Wzdychnąłem a z ust wydobył mi się biały obłoczek. Było zimno. Było kurewsko zimno, a ja paradowałem w samej piżamie. Zajebię tą blond cipę kiedyś.

-Postanowienia noworoczne, huh? Baka Aominecchi!- Schowałem twarz w poduszce. Co miałbym postanowić? Wszystko wydawało się takie niegodne uwagi. Po co? Nie dotrzymuję słowa, obietnic. Nawet sam sobie nie ufam.- Baka! Baka! Baaaakaaa!


 Po kilku dłuższych chwilach nie wytrzymując szczypiącego, grudniowego powietrza wróciłem do budynku. Nawet poręcze wydawały mi się cieplutkie. Mróz otrzeźwił mnie i uspokoił. Teraz mogłem zabić blondzię oszczędzając jej cierpienia.

 W radosnym nastroju, wyobrażając sobie jak Kise błaga mnie o życie udałem się do naszej sali.
-Oi, wiesz.. Co kurwa?- Ujrzałem go leżącego na moim łóżku z notesem kurczowo przyciśniętym do jego piersi. Podszedłem bez krępacji i chciałem mu go zabrać. Sennie mnie odepchnął.
-N-n-nie.. Zostaw.. Nie c-c-chcę..- Jąkał.
-Oi, pokaż coś wymyślił.- Tylko mocniej się wykręcał. Dałem za wygraną. Usiadłem obok niego na skraju łóżka. W pierwszej chwili nie zauważyłem malutkiej karykatury w rogu kartki. Przedstawiała mnie i chłopaka, obejmowałem go. Jedyne co martwiło mnie w rysunku to to, że Kise zamazał swoją twarz. Obok narysował kilka smutnych minek. Spojrzałem na niego, wydawał się być taki spokojny. Odgarnąłem mu kosmyki włosów z twarzy i nakryłem kocem. Zabrałem telefon z szafki nocnej, siadłem w nogach łóżka i zacząłem szukać informacji o depresji, anoreksji, osobowości boderline i innych chorobach, które pasowały do mojego przyjaciela.
 Przyjaciela? Nieświadomie okłamałem sam siebie. Dobrze wiedziałem, że między nami panuje relacja silniejsza niż przyjaźń. Westchnąłem i zacząłem zgłębiać ciekawy artykuł.

 Ziewnąłem i przeciągnąłem się. W pokoju ktoś zaświecił lampy, na dworze zmierzchało. Musiałem długo spać, jednak i tak za mało. Mógłbym spać wiekami a i tak czułbym zmęczenie. Moja niechęć do tego świata przekraczała ludzkie pojęcie. Chciałem już zniknąć, podziękować i rozpłynąć się w mgle.

 Jednak od jakiegoś czasu nie potrafiłem. Ktoś wiecznie mi utrudniał. Zastanawiałem się tylko czy aby na pewno jestem zły na tego ktosia. Łaknąłem jego uwagi i troski. Pragnąłem go.
-Oi Kise! Bo znowu nas opieprzą! Rusz się no..- Spojrzałem na chłopaka, zarumienił się i odwrócił głowę gdy nasze oczy się spotkały. W mojej głowie zaświeciła się lampka, może on też..?
~~
 Ultimatum. Dwa tygodnie w psychiatryku albo kolejne dwa tutaj i dwa następne w psychiatryku. Z rodzicami nie ma kontaktu, tak bardzo mnie kochają.
 Od godziny leżę skulony w kłębek opierając głowę na kolanach Daikiego. Nie płaczę, nie krzyczę. I tak skończę w rękoma w kaftanie bezpieczeństwa z łatką "samobójca". Osobowość boderline, depresja, paranoje. Cały ja.
 Ten świat mnie nie chce. Myślałem, że wszystko, z pomocą Aominecchiego, zacznie wracać do normy, jakże się myliłem. Jedyne co mi zostało, to spędzenia jak najwięcej czasu z nim i napawanie się jego obecnością i ciepłem. Bałam się naszej rozłąki. Bałem się, że już więcej nie wrócę.

-Oi.. To do zobaczenia za dwa tygodnie.- Wybąkałem niby od niechcenia. Spojrzałem na blondyna, podziwiał swoje buty, w rękach trzymał torbę. Nie mogłem tak bezczynnie stać. Przytuliłem go najmocniej jak potrafiłem. Chłopak zaczął lekko drżeć, wiedziałem, że ostatkiem sił powstrzymuje się od płacz.- Mogę cię odprowadzić?

-Dziękuję, ale chyba byłoby jeszcze gorzej..
-Rozumiem.- Dodałem głucho. -Oi, trzymaj się blondi.- Rzuciłem gdy wsiadał do szpitalnego samochodu. Uśmiechnął się smutno i pomachał mi.

 Klinika sama w sobie nie była zła. Świadomość ile dni i dlaczego tu będę zabijała całe piękno XIX wiecznego budynku. Na progu stała dobrze znana mi pani psycholog. Uśmiechała się niepewnie, ale miło.

-Witaj Ryota!- Powitała mnie i wyciągnęła dłoń. Złapałem ją, mimo wszystko lepiej było mieć przy sobie kogoś, kogo znam. Sanitariusze zajęli się moimi rzeczami, nie żeby było ich jakoś wiele.
 Mayonaka zaprowadziła mnie na oddział i krótko po nim oprowadziła. Opowiadała po drodze krótkie anegdotki.
-Wiesz.. To miejsce to mój drugi dom, spędzam tu najwięcej czasu. Wiesz dlaczego tu trafiłeś?- Zapytała troskliwie.
-Lekarz coś mi tłumaczył, ale nie chciałem słuchać.
-To może wpadniesz do mnie na herbatkę?- Czułem do niej coraz większą sympatię.
~~
 Po kilku godzinnej rozmowie przeszliśmy na "ty", bardzo dużo dowiedziałem się o mojej lekarce prowadzącej, a ona o mnie. Mimo, że nie powinna spoufalać się z pacjentami, stara się poznać ich najlepiej jak tylko potrafi, bo tylko wtedy może im pomóc. Nie osądzała mnie i nie wyzywała. Powiedziała, że jestem naprawdę wartościowym nastolatkiem, tylko w pewnym momencie zabrakło mi wsparcia i akceptacji. Dopytywała się o Aominecchiego, co nas łączy. Z początku odgrodziłem się od niej, nie chciałem o nim mówić. Przypomniałem sobie jak wiele czasu minie nim się zobaczymy i niemal się rozpłakałem. May nie zmuszała mnie do rozmowy, lecz w niezwykły sposób zachęciła. Poczułem, że mam sojuszniczkę w tym "domu wariatów".
-Do zobaczenia jutro, Ryota!- Zawołała, gdy zbliżająca się cisza nocna przerwała nasze spotkanie.
 Wróciłem do swojego nowego pokoju lekko podniesiony na duchu. Psycholog wyjaśniła mi wszystko co będzie miało miejsce przez następne tygodnie. Na razie, póki nie sprawiam problemów i nikomu nie zagrażam, mogę spacerować po korytarzach i w towarzystwie pielęgniarek wychodzić na taras. Będę dostawał leki, a May będzie miała ze mną sesje codziennie, żeby mnie zdiagnozować. Jedynie nie mogłem kontaktować się z przyjaciółmi i rodziną. Zapowiadało się nawet znośnie.
 Rozpakowałem się. Na stoliku nocnym postawiłem jedyne zdjęcie Pokolenia Cudów, jakie miałem przy sobie. Wyszliśmy na nim bardzo naturalnie za co je lubiłem.
 Łazienka znajdowała się na końcu korytarza, miałem 20 minut na kąpiel i powrót do pokoju, zanim światła zostaną zgaszone, a oddział pogrąży się w objęciach Morfeusza. Nie przedłużając zabrałem kosmetyczkę, ręcznik i piżamę. Na korytarzu było bardzo cicho. Nie pukając otworzyłem drzwi i usłyszałem pisk.
 Przede mną kucała dziewczyna, może z dwa lata młodsza ode mnie. Zakrywała się rękoma patrząc w podłogę. Odwróciłem się i rzuciłem jej swój ręcznik.
-Prz-rz-rzepraszam.- Wyjąkałem. Chciałem wyjść, ale poczułem rękę na nadgarstku.
-Nic się nie stało.. Moja wina.- Stwierdziła dalej podziwiając kafelki.- Jesteś nowy?- Dodała. Skinąłem na tak.- Jestem Rea, miło mi cię poznać.
-Kise, mnie ciebie też..
-To.. Ja.. Hm..
-AAAA, przepraszam. Poczekam na zewnątrz.
 Wybiegłem i zatrzasnąłem drzwi. Pięknie.. Pierwszy dzień i wtopa. Teraz pewnie będą myśleć, że jestem zboczeńcem. Dziewczyna szybko opuściła łazienkę uśmiechając się do mnie. Mój ręcznik zostawiła na kaloryferze. Umyłem się szybko chcąc jak najszybciej iść spać.
 Leżąc już w łóżku zacząłem rozmyślać nad tym co było, a co mogło być. Błąd. Po kilku minutach z oczu pociekły mi łzy a paznokcie same powędrowały w stronę bandaży. Po chwili były całe przesiąknięte świeżą krwią.
 Nie wiedziałem jeszcze o nocnej kontroli-przed-gaszeniem-światła, więc gdy do sali weszła drobna blondynka z postawnym brunetem zacząłem krzyczeć. Rzucałem w nich poduszkami. Skuliłem się w rogu łóżka i płakałem. Bałem się ich łagodnych zapewnień, że wszystko jest w porządku, że mi pomogą.
-NIC NIE JEST W PORZĄDKU! ZOSTAWCIE MNIE!-  Wrzeszczałem przez łzy. Lekarz szepnął coś do pielęgniarki, a ona wybiegła. Mężczyzna podszedł do mnie i złapał za ramiona, wyrywałem się. Przerażenie doprowadzało mnie do obłędu. Męczyłem się, nie potrafiłem już wydobyć z siebie słów głośniejszych od szeptu. Powtarzałem imię najważniejszej osoby w moim życiu próbując odtrącić ręce bruneta.
 Gdy niemal całkowicie opadłem z sił w drzwiach ujrzałem znaną mi sylwetkę. Zrozumiałem, że to po nią pobiegła blondynka. May obejmowała mnie czule i głaskała. Powieki zaczęły mi ciążyć, więc dziewczyna położyła mnie cały czas gładząc po głowie. Poprosiła lekarza by wyszedł, a pielęgniarkę by zajęła się moimi ranami.
-Shhh.. Wiesz, moje dziecko zawsze uspokajało się, gdy głaskałam je po główce. Bardzo to lubiło.- Uśmiechnęła się do mnie smutno.
-May.. Dlaczego użyłaś czasu przeszłego?- Spytałem mocno zdziwiony, jednak domyślając się odpowiedzi.
-Kiedyś ci opowiem.. Do tego czasu musisz wytrzymać i być grzeczny, dobrze?- Skinąłem głową. Pielęgniarka skończyła zmieniać mi bandaże, życzyła mi dobrej nocy i wyszła. Psycholog również wstała, chcąc udać się do wyjścia, powstrzymałem ją.
-Zostań.. Mam do ciebie prośbę.. Poczekaj aż zasnę.. Boję się zostać sam..
-Pierwsza noc zawsze jest najgorsza, Ryota, tak na prawdę chciałbyś, żeby tu była inna osoba. Nie okłamuj mnie, tym bardziej siebie.
-On tu się nie zjawi.. A noc..- Coraz bardziej zbierało mi się na płacz.
-Mam pomysł.. W sumie nie powinnam tego robić, bo mogę zostać zwolniona, ale..
-Ale?
-Mogę zadzwonić do Aominecchiego i pozwolić ci z nim porozmawiać, ale pod jednym warunkiem.
-Jakim?
-Prześpisz spokojnie noc.
 Była to trudna decyzja, od dłuższego czasu pora snu była dla mnie jednym wielkim koszmarem.
-Obiecuję..
 May wybrała numer, który jej podyktowałem i w kilku słowach przedstawiła sytuację po czym podała mi telefon.
-Oi.. Kise?- Słysząc jego głos rozpłakałem się.- Kise? Kise co się dzieje?
-Ao-o-mine-c-cchi..- Wydukałem.- Przyjedź po mnie, pr-proszę..
-Ryota, co się stało?
-Boję się.. Oni są straszni.. Chcę cię już zobaczyć..-Wyłem do słuchawki.
-Spokojnie Kise. Wiesz, że nie mogę cię zabrać, zobaczę czy uda mi się załatwić spotkanie, dobrze? Nie płacz już.
-Aominecchii.. Tęsknię za tobą.- Wydukałem.
-Ja też Kise, jak tylko cię wypuszczą zagramy 1on1, key?
 W odpowiedzi zawyłem kolejny raz. Daiki długo jeszcze mnie uspokajał i żartował jak za dawnych czasów. Gdy zmęczył mnie płacz i powiedzieliśmy sobie dobranoc rozłączył się, a ja mimo pustki w sercu postanowiłem zasnąć.
 Obudziłem się o czwartej, byłem bardziej zmęczony niż przedtem. Rozmowa z chłopakiem zamiast mnie pokrzepić sprawiła, że nie miałem ochoty wystawić nosa poza łóżko.
 Wróciłem do dawnego stylu bycia, bo nazwać to życiem, to tak jak noc nazwać czarną dziurą. Lekarz pytali, badali a potem poszli nie słysząc ani jednego słowa. Śniadanie stało do obiadu, a obiad do kolacji. Nikt zbytnio nie przejął się moim letargiem co szczerze powiedziawszy na swój sposób mnie cieszyło. Pod wieczór zjawiła się Rui. Nie chciałem jej widzieć, a co dopiero rozmawiać. Jej stanowczość i buntownicza aura nie pozwoliła zlać jej totalnie. Wymagała kontaktu wzrokowego. Minimum.
-Ryota, coś się stało? Wczoraj przed obchodem byłeś nawet wesoły.
Kilka godzin nic nie znaczy.
-Zaryzykowałabym nawet określenie optymistycznie nastawiony.
Nic bardziej mylnego.
-Słyszałam, że nie chcesz przyjmować lekarstw.
Nie pozwolę się tumanić.
-Ryota, robię to dla ciebie. Nie chcę żeby przynieśli pasy i zmuszali do każdej czynności. Jesteś w nowym miejscu, zupełnie sam, potrafię to zrozumieć. Jest ci ciężko, ale musisz wydobyć z siebie siłę i dać sobie pomóc.
Ha, śmieszne. Nie będę skakać jak małpa w ZOO, bo tego oczekujecie.
-Jak mam załatwić ci spotkanie z Aominecchim, jeśli nie okazujesz choć trochę zainteresowania.
Słucham?
-Nie chce cię szantażować i przekupiać, chcę żebyś poczuł radość z życia. Powinniśmy rozmawiać, wiesz?
Kłamiesz.
-Jesteś cudowny, tylko w to nie wierzysz.
Mówisz tak każdemu. To twoja praca.
-Naprawdę nie chcesz powiedzieć co cię trapi, Ryo?
ZAMKNIJ SIĘ!!!
 Rzuciłem się na nią. Dłonie zacisnąłem wokół jej szyi i mocno ścisnąłem.
-Już więcej mnie nie skrzywdzisz. Nie nazwiesz mnie tak!
 Dopiero silne szarpnięcie i cios w brzuch przywróciło mi racjonalne myślenie. Pielęgniarze unikając delikatności położyli mnie na łóżku. Przykuli mnie pasami. Obwiązali je wokół moich nadgarstków i kostek. Jeden wyjątkowo długi wokół pasa, nie przewidzieli jednak, ze będę aż tak chudy, więc pas zwisał luźno. Śmiałem się im w twarz, wręcz rechotałem. Dostałem środek na uspokojenie i straciłem przytomność.

-Daiki, weź się w garść!- Głos Akashiego wyrwał mnie z rozmyślań. Spojrzałem na tablicę, przegrywaliśmy dwoma punktami, czas do końca 00:00:30. Kuroko podał mi piłkę, a ja rzuciłem ją Midorimie. Wiedziałem, że nie trafię. Nie chciałem nawet zawalczyć. Glon jak zwykle celnie trafił w momencie gwizdka kończącego mecz.

 Mimo wygranej nikt nie miał nastroju do świętowania. W szatni siedzieliśmy cicho, z rzadka rzucając ciche i bezsensowne komentarze.
-Zostań na chwile.- Usłyszałem mrożący krew w żyłach głos.
-Mhm.- "Odpowiedziałem".
~~
-Nie będę owijał w bawełnę. Co z Ryotą?- Seijuro spytał gniewnie.
-Jest w psychiatryku.
-I...?
-I co? Nie wiem, niby skąd?- Prawie się wydarłem, kopię sobie grób, doprawdy.
-Grzeczniej Daiki. Zadzwoniłem tam dziś. Okazało się, że blondyn chciał udusić lekarkę, co o tym wiesz?
-CO KURWA?- Co oni mu tam zrobili? Wybiegłem z szatni, pędziłem na najbliższy przystanek. Wsiadłem w autobus jadący niemal pod sam szpital.

Wpatrywałem się tępo w sufit. Co ja właściwie robię? Teraz na pewno nie zobaczę Aominecchiego i nie wyjdę po dwóch tygodniach. Jednak jestem zerem, zniszczę wszystko i wszystkich. Czemu nie mogę być normalny? Chociaż na kilka dni. Samotna łza spłynęła po moim policzku.


-Jak to nie mogę z nim porozmawiać?!

-Proszę nie krzyczeć. Jest na dwutygodniowej obserwacji, to mu nie pomoże.
-Nie pomoże mu leżenie samemu w jakimś wariatkowie!- Co ta baba sobie myśli, zobaczę go, zobaczę i to dziś.- Niech pani zadzwoni do psycholog Mayonaki Rui.
 Kobieta zmierzyła mnie wzrokiem, ale wykonała moją prośbę. Po chwili ujrzałem młodą dziewczynę w granatowych okularach. Zawiązała sobie apaszkę na szyi.
-Aomine-kun!- Zawołała mnie radośnie nieco zachrypniętym głosem.
-Dzień dobry.
-Chciałeś zobaczyć Ry.. Znaczy Kise, tak?
-Yup.- Kobieta chwilę mierzyła mnie wzrokiem po czym oznajmiła.
-Dobrze, ale tylko na chwilę. Nie jest to jego dobry dzień.
-A który był dobry?- Powiedziałem zgryźliwie.
-Każdy, który spędziliście razem.- Szepnęła wprawiając mnie w zakłopotanie.
~~
 Przykuty do łóżka spokojnie spał. Zupełnie nie przypominał osoby, która mogłaby kogoś skrzywdzić. Usiadłem na krześle i złapałem go za rękę. Miał świeże bandaże. Pewnie zanim go zakuto rozdrapywał pociętą skórę. Poruszył się niespokojnie.
-Kise?
-A-a-aominecchi?- Zająknął się.
-Jestem przy tobie, już dobrze.
 Przytuliłem go, miał mokrą twarz. Otarłem wszystkie słone krople z jego pięknych oczu. Nie musieliśmy nic mówić, rozumieliśmy się bez słów.

Wszystko co dobre kiedyś się kończy. Daiki ostatni raz mnie przytulił i wyszedł. Na jego miejscu pojawiła się poznana wcześniej nastolatka. Przyglądała mi się badawczo. 
-To był twój chłopak? Przystojny. Szczęściarz z ciebie. 
Puściłem jej uwagi mimo uszu. Nie, Aominecchi nie był, nie jest i nie będzie moim chłopakiem. On kocha tylko cycki, nie mam u niego szans. Za to Rea ma się czym pochwalić. Spojrzałem na nią gniewnie.
-Gdybym była na twoim miejscu brałabym, aż szkoda być lesbijką. Ehhh.
-Jesteś lesbijką?- Nagły przypływ pozytywnych emocji zaskoczył nas.
-Nom, dlatego starzy wysłali mnie do czubków, bez urazy.
 Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się. W gruncie rzeczy dziewczyna była bardzo otwarta i radosna. Przypominała mi mnie samego, sprzed czasu wiecznych smutków. Rozmowa była płynna, a Rea obiecała odwiedzić mnie jutro. Pierwszy raz spałem nie obawiając się jutra.
~~
 Większość czasu spędzałem z dziewczyną. Skutecznie pomagała mi zabić czas i myśli o Aominecchim. Przy niej poznawałem swoje uczucia, zacząłem je nazywać. Przekazywałem później to wszystko May na sesjach. Chwaliła mnie bardzo.
 Po tygodniu pozwolono odwiązać mnie od łóżka. Mogłem iść na taras. Było to piękne miejsce z jeszcze piękniejszym widokiem. Zabrałem ze sobą koc i siadłem przykrywając się nim.
-Spokojnie tu prawda?- Nostalgiczny szept przestraszył mnie. Odwróciłem się, oczy Rei były dziwnie puste.- Okłamałam cię, nie jestem tu dlatego, że wolę dziewczyny. Chociaż i tak je wolę. Mam zaburzenia osobowości. Zaburzenie dysocjacyjne tożsamości. Ładnie to nazwali co nie? Nie musisz się bać, druga.. Albo pierwsza, sama nie wiem. W każdym razie ta 'inna' jest niczym małe dziecko, leży w łóżku i jedyne co robi to ssie kciuka i moczy się w nocy.- Jej wyznanie trochę mnie zdenerwowało. Przełamałem ego i złapałem ją za rękę.
-Kto o to dba? Pooglądamy zachód słońca?
~~
 Dni mijały szybko. Wieczorne powietrze łagodnie otulało moje zaróżowione policzki. Wpatrywałem się w ledwie widoczny księżyc przez grube, stalowe kraty.
-Jutro już wyjeżdżasz?- Rea pojawiła się znikąd. Stanęła obok mnie podziwiając księżyc.- Piękny.
-Przypominasz mi trochę mojego przyjaciela.. Też pojawiał się nagle i wszystkich straszył.
-Naprawdę? Musisz mi kiedyś opowiedzieć.
-Jasne!
 Zapadła cisza, irytowała nas. Zastanawiałem się co powiedzieć, jak się pożegnać.
-Wiesz..
-Wiesz..
 Zaczęliśmy w tym samym momencie.
-Mów..- Spojrzałem na nią nie pewnie.
-Nie wiem od czego zacząć.. Dziękuję za wszystko, dzięki tobie czas minął mi szybciej, mogę cię czasem odwiedzić?
-Hah.. Będzie mi miło. I musisz mi opowiedzieć o tym przyjacielu.. Więc.. No ten.. Będę tęsknić.- Dodała przez łzy. Przytuliłem ją.- Będę już szła spać. Do zobaczenia, Kise.
-Do zobaczenia!
 Zazdrościłem snu innym. Przekręcałem się z boku na bok rozmyślając. Przez prawie dwa tygodnie go nie widziałem. Bałem się i cieszyłem. Czas mógł wiele zmienić. Tęskniłem tak bardzo, że najchętniej pobiegłbym do Daikiego i rzucił mu się na szyję. Bardzo mi go brakowało, w końcu zrozumiałem, że naprawdę go kocham. Odkąd brałem leki czułem się szczęśliwszy. Pasowało mi to.

 Nerwowo stukałem palcami o kolana. Autobus wlókł się w nieskończoność. W głowie chciałem ułożyć jakieś powitanie. Wreszcie mogłem go zobaczyć i zabrać do domu- nie na długo, jedynie do okolic święta Trzech Króli. Wyobraźnia podsuwała mi kilka scenariuszy.

 Przez ten czas nie mogłem przestać myśleć o blondynie. Strach przed utratą, sprawił, że zdałem sobie sprawę jak bardzo mi na nim zależy. Wreszcie odnalazłem kogoś z kim chciałbym spędzić przyszłość. Nie oznaczał to, że nie lubię już cycków.
 Biłem się z myślami dopóki go nie zobaczyłem. Siedział na łóżku i przytulał jakąś dziewczynę. Uśmiechał się, a ona płakała. Zamurowało mnie. No tak, nikt nie powiedział, że Kise czuje to samo co ja. Dwa tygodnie to długi okres czasu.

 Gładziłem Reę po włosach, dziś była tą 'drugą'. Mentalnie zachowywała się jak pięciolatka, więc mój wypis był dla niej nie do przyjęcia.

-No już, już.. Obiecałem, że będę cię odwiedzać tak?
 Przewróciłem oczami i spojrzałem na drzwi. Myślałem, że się przewidziałem. Stał w nich ciemnoskóry chłopak. Mimo woli poderwałem się z miejsca i podbiegłem do niego. Nie okłamujmy się, rzuciłem się na niego.
-Aominecchi!- Zawołałem. Przytuliłem go mocno. Coś było nie tak. Chłopak nie odwzajemnił uścisku, nawet na mnie nie popatrzył.- Aominecchi? Nie cieszysz się..?
 Momentalnie odsunąłem się i zmarkotniałem. Daiki chyba zobaczył swój błąd, bo starał się go naprawić.
-Cieszę się, cieszę. Bałem się, że mnie udusisz. Hehe.- Podrapał się po głowie.- Nie przedstawiłem się.- Zwrócił się do Rei.- Aomine Daiki, miło poznać.
 Dziewczyna patrzyła na niego podejrzliwie po czym schowała się za moimi plecami.
-Kto to, nee-san?
-Najważniejsza osoba w moim życiu.- Powiedziałem rumieniąc się. Granatowowłosy spojrzał na mnie, jego oczy błysnęły a na twarzy pojawił się zaczepliwy uśmieszek.
-Nee-san?- Przewrócił oczami.- Oi, może ja też będę tak do ciebie mówił?

 Po niemal godzinnym żegnaniu się Kise z Reą opuściliśmy szpital. Szliśmy teraz obok siebie jak gdyby nigdy nic. Chłopak milczał, wyraźnie widać było, że zastanawia się nad czymś. Marszczył swoje brwi w tym śmiesznym wyrazie.
-Oi, zwykle ciągle paplasz.
-Teraz nie mam o czym..
-Kise... Nie widzieliśmy się dwa tygodnie, jest o czym mówić.
-Nie mam zbytnio ochoty, przepraszam.
-Spoko, nie będę naciskał.- Niby przypadkiem odszedłem od niego by sprawdzić rozkład jazdy. Blondyn podążył za mną niemal łapiąc mój rękaw.
-Aominecchi..
-Tak?- Uśmiechnąłem się, nie chciałem go zniechęcić.
-Dziękuję.
-Za co?- Zdziwiłem się.
-No bo przyjechałeś po mnie i w ogóle...
-Nie ma za co, blondi.- Poczochrałem mu włosy.
 Autobus przyjechał z lekkim opóźnieniem, więc klnąc jak szewc wyładowałem swe emocje na jakimś nastolatku stojącym w przejściu.
-Aominecchi.. Skończ już.
-Hmpf.- Niepocieszony przeszedłem na koniec pojazdu. Było tylko jedno wolne miejsce siedzące, więc siłą zmusiłem przyjaciela by je zajął. Opierał się, bardziej dla idei, bo wiedział, że zdania nie zmienię. Obracał w dłoniach wypis z kliniki informujący o konieczności kontynuowania leczenia. Drobne literki układały się w rozpoznanie choroby:
osobowość boderline
depresja
bulimia.


 Płatek śniegu delikatnie opadł na moją rękawiczkę. Przypatrywałem mu się dopóki nie stopniał. Czułem się rozdarty. W głowie ponownie pojawił się mętlik.
Powiedzieć co czuję czy nie powiedzieć?
-Oi, Ryota! Bo mi dupa zamarznie, pośpiesz się!- Uśmiechnąłem się w duchu. Aura granatowowłosego sprawiała, że czułem się potrzebny.
 

 W domu panował zaduch i nie czarujmy się śmierdziało jak w melinie. Nikt przez dłuższy okres czasu nie wietrzył i nie sprzątał. Pierwszą rzeczą jaką zrobiliśmy, to doprowadziliśmy mieszkanie do stanu używalności. Pościeraliśmy kurze, umyliśmy naczynia.
-Idę wyrzucić śmieci, jak się zatrzasnę to mi otwórz!- Krzyknąłem do blondyna, który teraz układał swoje ubrania w szafce.
-Jasne.- Uśmiechnął się naturalnie. Wydawał się wrócić do normalności, co trochę mnie martwiło.
 Pozbyłem się worków i bez większego problemu wróciłem do domu. Umyłem ręce i skierowałem się do pokoju chłopaka.
-Ryota..- Przechodząc przez próg zamurowało mnie. Blondyn trzymał w obu dłoniach otrze z temperówki. Patrzył na nie zahipnotyzowany. Zdawało się, że zupełnie stracił kontakt z rzeczywistością. Podbiegłem do niego i wyrwałem mu je. Mocno zacisnąłem pięści. Kise dopiero w tym momencie ocknął się z transu, spojrzał na mnie rozszerzonymi z przerażenia oczami.
-Aominecchi.. To.. To nie tak.. Ja..
-Co nie tak?! Chciałeś znowu to zrobić?!- Wydarłem się.
-Nie! Naprawdę! Proszę uwierz mi.- Błagał ze łzami w oczach.
-Jak mam ci uwierzyć? Jak mam uwierzyć po tym co widziałem? Kise, jak?!
-Nie wiem, nie wiem, nie wiem..- Chłopak skulił się i obłąkańczo powtarzał te dwa słowa. Kołysał się zatykając uszy dłońmi. Próbowałem je oderwać, ale im mocniej się starałem tym mocniej je przyciskał.
-Hej, spójrz na mnie. Spójrz!- Podskoczył ze strachu.- Uspokój się.
-Aominecchi.. Proszę, niech to się skończy, proszę..- Płakał, a ja nie mogłem go nie przytulić. Ochoczo wtulił się w moją klatkę piersiową i w dobrze znanym mi geście chwycił moją koszulkę. Gładziłem jego włosy próbując uspokoić. Gdy przysnął położyłem go w łóżku, a sam zacząłem poszukiwania poukrywanych żyletek i innych ostrych rzeczy, którymi mógłby zrobić sobie krzywdę.
 Znalazłem ich multum.


 Spałem w swoim łóżku, nakryty swoim kocem, przytulany przez swojego Aominecchiego. Zadawałem sobie sprawę, że on nie jest mój. Nigdy nie będzie, ale marzyć mogę. To jedyne co mi pozostało.
 Spał. Wykorzystując okazję dotknąłem jego twarzy, jego skóra była taka delikatna. Zupełnie niepodobna do jego natury. Cały czas mając zamknięte oczy złapał mnie za dłoń i położył ją na wysokości swojego serca. Biło miarowym rytmem, dając nam obu życie.

 Przydługie kosmyki włosów smyrały mnie po nosie. Kichnąłem potężnie w nagrodę otrzymując z dyńki w podbródek. Zakląłem a Kise zawył. Spojrzał na mnie wzrokiem zbitego psa. Rozmasowywał bolące miejsce.
 Było już późne popołudnie, postanowiliśmy coś zjeść. Właściwie ja zarządziłem kolację, a Kise niechętnie się zgodził. Nie mógł mi odmówić, nie po wcześniejszej wtopie.
 Przy jedzeniu rozmawialiśmy pierwszy raz o szpitalu i dalszej terapii chłopaka.
-Tak w ogóle, to kiedy wracają twoi rodzice?- Spytałem. Sytuacja zastanawiała mnie od dawna, nie rozumiałem jak matka i ojciec mogą być tak obojętni względem swojego jedynego dziecka.
-Nie wiem, w każdym razie nie śpieszy im się. Tak jest lepiej.- Zrozumiałem, że mam nie poruszać tego tematu. Odpuściłem przynajmniej na razie.- O której masz być w domu?- Spytał pustym głosem.
-Jak to o której? Nigdzie się stąd nie ruszam, za dobrze mi tu.
-Naprawdę? A rodzice?
-Kazali mi czasem wpaść na obiad czy coś, wiedzą jaka jest sytuacja. Chcą ci pomóc, więc zgodzą się na wiele. Tak nie na temat, co robimy w Sylwestra?- Chłopak spojrzał na mnie skołowany.
-Nigdy nie świętowałem, więc nie wiem jak to wygląda.- Wstał z maty i poszedł do pokoju. Czyżbym go uraził tym pytaniem? 


 Przyjmując pozycję embrionalną przeleżałem cały wieczór nie odzywając się, nie jedząc, nie pijąc. Daiki kilka razy próbował ze mną porozmawiać, jednak nie reagowałem. Pragnąłem wyłączyć się.
 Po jutrze Sylwester, później Nowy Rok, który i tak niczego nie przyniesie. Nienawidzę tego zakłamania.
~~
 Przeleżałem cały następny dzień. Nie wziąłem psychotropów co stopniowo pogarszało moje samopoczucie, jeśli mogło być jeszcze gorsze. Granatowooki w końcu dał mi spokój, wycofał się. Co jakiś czas sprawdza tylko, czy mi nie przeszło czekając z otwartymi ramionami. Nie potrafiłem jednak wstać, poruszenie dłonią sprawiało mi ogromne trudności.

 Po raz któryś uchyliłem drzwi by ujrzeć topazowe tęczówki wpatrujące się w nicość. Tym razem usiadłem na skraju łóżka i wmusiłem w niego posiłek. Nie stawiał oporu, przyjął postawę 'mam wyjebane, niech się dzieje co chce'. Było to jeszcze gorsze od walki.

 Nie mając już siły do blondyna przewróciłem oczami i wyszedłem z pokoju trzaskając drzwiami. Oparłem się o nie i schowałem głowę w kolanach. Położyłem się i chyba usnąłem. Po prawie dwóch godzinach obudziły mnie dźwięki jakiejś piosenki. Nie była specjalnie dynamiczna. Piosenkarzowi wtórował głos Kise. Był trochę bełkotliwy i jakby za wysoki.
 We were born sick, you heard them say it..
 Otwierając drzwi zobaczyłem chłopaka stojącego na stoliku do kawy pociągającego solidnego łyka z przeźroczystej butelki. Tańczył. Nie mogłem odwrócić od niego wzroku. Jego odmienne zachowanie było niemożliwością. Podszedłem do niego i podniosłem z ziemi opróżnioną do połowy flaszkę po wódce. Gdzie on to schował? Napiłem się porządnie, zakaszlałem. Chłopak nie zwracał na mnie większej uwagi dopóki nie wszedłem na stół. 
 Chwyciłem jego butelkę, zaprotestował wzrokiem. Oczy miał przeszklone, a policzki zaróżowione. Był mocno wstawiony. Pewnie nic nie będzie pamiętał. Wypiłem do końca i wyrzuciłem za siebie.
 Ująłem jego lewą dłoń, a prawą położyłem na barku. Oplotłem go w pasie i przysunąłem na tyle blisko, że dotykaliśmy się ciałami. Nie protestował. Wtulił się we mnie dalej tańcząc i śpiewając, jednak trochę ciszej. Żałowałem, że nie mamy więcej alkoholu. Nadal byłem zbyt trzeźwy. Zbyt trzeźwy by wykonać pierwszy ruch- by zdobyć się na odwagę. W duchu prosiłem by zaczął, bo ledwo trzymał się na nogach.
 Chcąc zrobić dosyć gwałtowny obrót stolik zachwiał się i obydwoje upadliśmy na ziemię. Nie dotarło to do nas od razu. Chłopak zaczął się pijacko śmiać, a ja wykorzystując okazję wyciągnąłem się po nieotwartą puszkę piwa. Wypiłem je niemal jednym łykiem, co spotkało się z oskarżycielskim wzrokiem Kise..
-Dhajj.. Dhajj mji..
-Nie.- Oznajmiłem, a głowa opadła mi na jego ramię. Już po chwili uniosłem ją składając delikatne pocałunki na kuszącej szyi blondyna. Wędrowałem ustami po jego ciele za co zostałem nagrodzony pomrukami przyjemności.-Ryo...- Szepnąłem uwodzicielsko. Chłopak zesztywniał.- Co jest, Ryo..?

 Uderzyłem go, raz i drugi. Odepchnąłem od siebie i skuliłem w rogu pokoju.

-Nie podchodź! Nie dotykaj mnie więcej!
Wrzeszczałem płacząc.
-Ryo, przepraszam.. Zagalopowałem się trochę.
-NIE MÓW TAK NA MNIE, NIE POZWOLĘ CI WIĘCEJ MNIE WYKORZYSTYWAĆ!!

 Momentalnie otrzeźwiałem. O czym on mówi? Spojrzałem na jego rozognione, mokre tęczówki. Przypominały błyskawicę w momencie wyładowania. Były piękne, przerażały błagając o trochę ciepła.

 Po raz kolejny spytałem siebie, Kise co ci się przytrafiło?





W końcu dobrnęłam! Dawno tyle nie pisałam. Jestem z siebie dumna. Historia nabiera tempa, nasze cioty przestają zaprzeczać swoim uczuciom.
Jeśli chcecie napiszcie co myślicie w komentarzu! ♥



sobota, 10 stycznia 2015

Shopping. [AoKise]

-Nee, Aominecchi? Co sądzisz o tym?- Odwróciłem się w stronę granatowowłosego jednocześnie przykładając do siebie bordowy sweter. Spojrzał na mnie przelotnie i skinął głową na "tak".
-Jesteś żałosny.- Ofuknąłem go i odwiesiłem ubranie na miejsce. Minąłem go przewracając oczami.
-Przecież był okej..
-Ooo, Aomine Daiki przemówił.
-Nie bądź ironiczny kotku.- Szepnął mi do ucha. Po plecach przebiegł mi dreszcz.
-No bo chciałbym kupić coś, co sprawiłoby, że szerzej otworzysz oczy i powiesz 'bierz to', a nie tylko..- Odwróciłem się i spostrzegłem, że nikt nie słucha mojego monologu. Chłopak był trzy metry dalej i rozmawiał z jakąś naprawdę ładną, obdarzoną przez naturę dziewczyną.
 Była w naszym wieku, może ciut starsza. Poczułem w sercu pusty ból. Zacisnąłem pięści. Skierowałem się do wyjścia. Przechodząc przez bramki dobiłem do jakiegoś mężczyzny. Zaczął na mnie wrzeszczeć pomimo przeprosin. Dopiero to przyciągnęło uwagę Daikiego. Krzyknął coś za mną.
 Nie słuchałem, nie zareagowałem. Czułem się jak rozkapryszone dziecko, ale to właśnie on dał mi ku temu powody. Jak mógł rozmawiać z inną i to jeszcze na moich oczach. Tak się nie robi.
-Hej Kise!
 Zero reakcji. Ludzie patrzyli się dziwnie, szeptali między sobą. Moje ciało wymykało się z pod kontroli. Naciągnąłem rękawy szkolnego swetra i skrzyżowałem ramiona. Przyśpieszyłem.
  Na parkingu potrąciłem łokciem jakąś kobietę, później niemal zderzyłem się z dzieckiem. Gdy wszedłem w jakiegoś postawnego faceta, odwrócił się i uderzył mnie. Jego pięść trafiła prosto w żołądek. Upadłem i jęknąłem. Kopnął mnie jeszcze raz.
-Patrz gdzie leziesz cioto.- Rzucił na odchodne. Jedyne co mogłem zrobić to prosić los, by już więcej mnie nie bił. Skuliłem się i spróbowałem powstrzymać łzy bólu oraz chęć wymiotów. Kucnąłem, powoli wracałem do pozycji pionowej. Nieopodal stała ławka, usiadłem na niej ciężko i zwinąłem się w kłębek.
 Po jakiś piętnastu minutach zjawił się Aominecchi, spytał gdzie polazłem, bo nie potrafił mnie znaleźć. Gdy nie odpowiadałem, a nawet nie podniosłem głowy przycupnął na ławce.
-Oi, wszystko w porządku? Dlaczego tak nagle wyszedłeś ze sklepu? Przecież mieliśmy kupić jakieś ciuchy.- Złapał mnie za ramiona i gwałtownie wyprostował, na co ja odpowiedziałem pięknym pawiem. Chłopak zdążył uskoczyć.
-Hej, co jest?- Wytarłem usta.- Kise, co do cholery?
-Boli..- Wyjęczałem.
-Ryota, co Ci jest?- Oczy Daikiego lustrowały mnie.
-Boli..- Powtórzyłem. Świat zaczął mi umykać. Poczułem silny uścisk chłopaka i jego oddech na włosach.
-Oberwałeś?- Skąd on to wszystko wiedział? Przytaknąłem.- Dlaczego? Dzwonić po pogotowie?
-Niee..- Wysyczałem. Mimo bólu dalej byłem na niego zły. To wszystko przez niego. Gdyby pokazał.. Gdyby nie rozmawiał z.. Słone łzy spływały mi do ust. Aomine opacznie to zrozumiał, bo nalegał by dzwonić po karetkę. Spróbowałem więc usiąść. Złapałem się za brzuch i podniosłem powoli. Chcąc zrobić krok poczułem, że unoszę się w powietrzu. Chłopak wziął mnie na ręce. Protestowałem, ale on uparł się.
 Gdy dotarliśmy do mojego domu, zaniósł mnie prosto do sypialni i położył na kanapie. Kazał mi leżeć. Posłuchałem, gdyż nie miałem siły na nic innego. Daiki przyniósł ciepłą wodę w misce i kilka ręczników. Wyciągnął z szafy jakieś ubrania, chcąc dokładniej obejrzeć mój brzuch.
 Stawiałem opór na tyle, na ile miałem energii. Nienawidziłem gdy ktoś ogląda mnie bez ubrania. Strasznie się krępowałem.
-Zachowujesz się jak dziecko.- Usłyszałem warknięcie.
-Dobrze wiesz, że nie lubię gdy ktoś przygląda się mojemu ciału.
-Kise, nie jestem ktosiem, nie takie rzeczy robiliśmy.- Zostałem znokautowany. Odpuściłem, odwróciłem wzrok i przymknąłem powieki.- To jest aż tak straszne?
-Tak.- Oczami wyobraźni widziałem jak patrzy na mnie z irytacją. Poczułem delikatne zsuwanie bluzki. Chłopak syknął. Przejechał dłonią na wysokości lewego boku i pępka. Nikły dotyk zabolał. Zaczął obmywać posiniaczone okolice żołądka i lewego płuca. Zaciskałem zęby na pięści i jęczałem.
-To naprawdę nie wygląda dobrze, powinniśmy jechać do szpitala.
-NIE!- Krzyknąłem i zwinąłem się w kłębek. Nienawidziłem lekarzy.
-Dobrze, już dobrze. Nie denerwuj się. Odpocznij trochę. Chociaż nie rozumiem czemu się tak wzbraniasz.- Przykrył mnie kołdrą i czekał aż zasnę. Po kilkunastu minutach, kiedy przestałem jęczeć i masować brzuch, ucałował mnie w czoło i szepnął "przepraszam za dzisiaj, to moja wina", po czym wyszedł gasząc światło.
 Obudziłem się w środku nocy zalany potem. Krzyczałem, choć nie zdawałem sobie z tego sprawy. Ból, który promieniował na cały mój brzuch był niewyobrażalny. Aomine przyciskał mnie do łóżka, żebym jak najmniej się ruszał.
-Shhhh Kise, pogotowie już jedzie.
-Aomine-kun zejdę po nich.
-Co.. co?- Spojrzałem jak przez mgłę na tatę. Co się tu działo? Nic nie rozumiałem. Fala bólu zamroczyła mnie. Słyszałem czyjeś głosy, ktoś mnie podnosił i niósł. Później rażące światła i odgłos ambulansu. Cisza. Błoga cisza.

 Uchyliłem lekko powieki. Musiałem kilka razy zamrugać, by przyzwyczaić się do rażącego światła. Wydawało mi się, że znajduję się w czarnym tunelu ze światełkiem na końcu. To pewnie maszynista, przypominał mi się zbyt często opowiadany kawał.

 Światło zamieniało się w lampę, a ciemne boki powoli przybierały odcienie bordo. 
 PIIIIIK... PIIIIIIK...
 Ucieczka. Uderzenie. Upadek. Ból i łzy. Wspomnienia napływały zimnym strumieniem. 
 Ktoś ściskał moją dłoń, delikatnie zwróciłem głowę w jego kierunku. Ku mojemu zdziwieniu nie był to Daiki, tylko mój tata. Przyglądał mi się ze łzami w oczach. Uniosłem pytająco brwi. 
-Dobrze, że już się obudziłeś Ryo. Martwiliśmy się z mamą.- Tylko z nią? Jak to? Rozglądałem się po sali. Próbowałem się podnieść, ale ojciec przytrzymał moje ramiona.
-Gzie Aonecchi..?- Ledwo wymawiam jego imię, język miałem dziwnie suchy i opuchnięty.
-Jest w pokoju socjalnym, śpi.- Wzdycham i odprężam się.- Miałeś pękniętą śledzionę. Operacja trwała prawie całą noc, ale wszystko dobrze się skończyło. Nie będzie nawet blizny. Dai-chan czuwał przy tobie do rana, gdy zaczął zasypiać rozmawiając ze mną, kazałem mu odpocząć. Chciał, żeby go obudzić jak już..- Nie skończył zdania, bo złapałem go mocno za rękę i potrząsnąłem głową. Zrozumiał mój mały bunt i uśmiechnął się.- O tym samym pomyślałem. Pójdę po kawę, odpocznij trochę..- Dodał i wstał.

 Przymknąłem powieki, pozwoliłem sobie na słabość jaką jest płacz. Mimo wszystko dalej byłem zły. Aż tak, że zagryzałem wargi do krwi. Cieszyłem się, że on tu był, jednak nie chciałem go widzieć. Obwiniałem go o to, co mi się stało. To trochę irracjonalne, ale czułem, że gdybym z nim zaczął rozmawiać nasz związek szybko by się rozpadł. Zerwałbym z nim i bardzo tego żałował. 
 Na tą chwilę chciałem płakać w samotności, aż cały gniew wsiąkłby w poduszkę. 
 Nie było mi to jednak dane. Po niecałych pięciu minutach w drzwiach stanął mój sempai, widząc w jakim jestem stanie podszedł do mnie i przytulił. Próbowałem się wyswobodzić z jego uścisku, jednak byłem za słaby.
-Kasatsu.. Nie..- Syczałem skracając słowa. Prawą ręką opierałem na jego piersi, a lewą odgradzałem się od niego cały czas popłakując. 

-Oi!- Krzyk sprawił, że Yukio niemal podskoczył ciągnąc mnie za sobą. Poczułem pieczenie w lewym boku i wrzasnąłem. Ból sprawił, że przyjąłem pozycję embrionalną. Ciemnoskóre ręce odciągnęły chłopaka ode mnie. Natomiast inna postać pochyliła się nade mną zadając masę pytań. 
 W momencie w pokoju zaroiło się od ludzi, mówili jeden przez drugiego, wychwyciłem tylko na sale, pękły szwy.

 Poczułem się jak w filmie Dzień Świstaka. Mroczki przed oczami, oślepiające światło i dłoń trzymająca moją mniejszą w objęciach. Jedyną zmianą był fakt, że teraz granatowowłosy czuwał przy mnie. Moje oczy zwęziły się, tworząc szparki. Musiałem wyglądać komicznie, jednak nikomu nie było do śmiechu.

 Przyglądał mi się tak, jakby miał wrzuty sumienia, i dobrze, pomyślałem. Próbowałem wyszarpnąć się z jego uścisku, jednak było to na nic.
-Ryota..- Popatrzył na mnie jak zbity szczeniak.- Tak się bałem..- Wstał i przytulił mnie czule. Cała moja złość wyparowała w momencie. W jej miejscu pojawił się chłód. Dopiero po chwili zorientowałem się, że naprawdę mi zimno. Cały drgałem, pociłem się.- Kise? Kise co ci jest?
 Czterdziestostopniowa gorączka doprowadzała mnie do obłędu. Mimo leków nie chciała spaść nawet o jedną kreskę. Trząsłem się zalany potem. Daiki i tata zmieniali mi okłady.

 Na drugi dzień temperatura zaczęła się stabilizować, więc zacząłem pytać co stało się z sempai'em. Aominecchi ostentacyjnie skrzyżował ręce i odwrócił głowę. Był zazdrosny. Zdenerwowałem się, ponieważ ja czułem to samo w sklepie. I przez to trafiłem tutaj.
-Wynoś się stąd! Już!- Warknąłem.
-Kise? Jak ty się wyrażasz?- Napomniał mnie ojciec. Daiki jedynie patrzył na mnie.
-Nie słyszałeś? Idź sobie! Nie chcę mi się na ciebie patrzeć!- Do oczu nabiegły mi łzy. Wiedziałem, że już nigdy nie będę w stanie cofnąć tych słów i z pewnością będę tego żałował. W tej chwili nie myślałem o tym, że ranię go, że wbijam mu sztylet w serce i przekręcam go o trzysta sześćdziesiąt stopni.

-Naprawdę tego chcesz?- Szepnął spuszczając głowę.
-Tak.- Oznajmiłem hardo.

-Mógłby pan wyjść na chwilę? Chciałbym porozmawiać z Ryotą, obiecuję, później wyjdę.- Dodał gdy zacząłem się buntować. Mój tata zgodził się, za co przekląłem go w duchu.
-Ryota.. Nie chcę cię brać na litość czy jakieś inne gówno. Wysłuchaj mnie dobrze? Przepraszam, chciałem przeprosić już na początku, ale nie miałem odwagi się przyznać. To przeze mnie prawda? Wybiegłeś z tego sklepu i ktoś ci przyłożył. Później jak przyszedł on.. Gdyby wtedy nie krzyknął to nic by się nie stało. Ale.. Ja pomyślałem, że nie on cię krzywdzi, chciałem cię ochronić.. Chciałem, żebyś zawsze był szczęśliwy, tymczasem sprawiam ci tylko ból.. Teraz rozumiem dlaczego nie chciałeś, żebym zobaczył cię po operacji.. Dlaczego twój ojciec mnie powstrzymywał.. Jeśli.. Jeśli to, że sobie pójdę uczyni cię szczęśliwym to odejdę.. Obiecuję.
 Patrzałem na niego oniemiały. Nie potrafiłem wypowiedzieć słowa. Moje myśli krzyczały jedna przez drugą.
-Ahominecchi..
-Słucham?
-Naprawdę jesteś Ahominecchi.. Ja.. Ty nic nie rozumiesz!- Krzyknąłem i rozpłakałem się. Zakryłem twarz dłońmi. Głowa i brzuch pulsowały bólem, nie byłem w stanie myśleć. Chłopak nachylił się nade mną i ucałował moje czoło.
-Będę czekał, obiecuję. Dam ci tyle czasu ile potrzebujesz. Kocham cię, Ryota.- Z każdym słowem odsuwał się ode mnie coraz mocniej. W ostatniej chwili złapałem się jego koszuli i próbowałem go przyciągnąć do siebie. Włożyłem w to całą swoją siłę.
-Nie zostawiaj mnie, błagam. Nigdy...- Wysapałem. Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony, po czym uśmiechnął się przebiegle.
-Jesteś pewien?
-Tak.

 Po kilku dniach, gdy mogłem już siadać, Daiki przytargał do sali bujany fotel. Uniosłem brew w pytaniu, na co uśmiechnął się tajemniczo. Obecnie nasza sytuacja wydawała się wrócić do normy, jednak wiedziałem, że prędzej czy później padnie pytanie, dlaczego?.
 Chłopak podszedł do mnie, zsunął pościel i wziął mnie na ręce.
-Uhh.- Stęknąłem, gdy poczułem nacisk na ranę. Granatowe tęczówki spojrzały na mnie czujnie, nie widząc innych oznak bólu, usiadł ze mną w fotelu. Siedziałem tak, że prawym bokiem opierałem się o tors chłopaka, a głowę położyłem na jego ramieniu.  Kołysaliśmy się miarowo, coraz mocniej wtulałem się w niego niemalże usypiając.

-Mogę zadać ci pytanie?- Spoglądał w stronę okna jednocześnie bawiąc się skrawkiem mojej szpitalne koszuli.
-Jasne..
-Dlaczego wybiegłeś wtedy ze sklepu?- Zamieram i robię się czerwony. Wspomnienie tamtego dnia przywołuje uścisk w gardle i złość. Chłopak widząc to zaczyna się lekko bać.
-Ja.. Wtedy.. Było mi smutno i myślałem, że nic cię nie obchodzę, wkurzyłem się..

-Ale na co Kise? Dlaczego nie odwróciłeś się jak cię wołałem? 
-Ehh..- Wiedziałem, że uciekanie od wyjaśnień niczego nie zmieni, więc postanowiłem mówić to co naprawdę myślę.- Bo wtedy chciałem.. No chciałem znaleźć coś takiego, co sprawiłoby, że nie potrafiłbyś odwrócić ode mnie wzorku. Pragnąłem byś przyciągnął mnie do siebie i powiedział, że jestem najpiękniejszy na świecie.. To samolubne, ale potrzebowałem zapewnienia, że uważasz mnie za kogoś pięknego.- Zarumieniłem się, następne zdania wypłynęły z moich ust za szybko i dodatkowo zniekształcone przez łzy.- Gdy odwróciłem się i zobaczyłem, że nie słuchasz, tylko rozmawiasz z jakąś ładną dziewczyną poczułem ból. Jedyne o czym myślałem to to, że mnie nie chcesz. W sumie niewiele myślałem. Wybiegłem ze sklepu potrącając kilka osób..- Rozpłakałem się na dobre wspominając tamtą chwilę. Daiki przytulił mnie mocno i pocałował.
-Kocham tylko ciebie, a z tamtą laską rozmawiałem, bo.. Bo chciałem, żeby doradziła mi coś, co może ci się spodobać..- Rumieńce na jego policzkach były tak piękne, że chciałem zrobić mu zdjęcie.- Przepraszam.. To moja wina.. Gdyby nie ta rozmowa nie leżałbyś tu.. W ogóle, co stało się potem? 

-Wołałeś, ale nie chciałem słuchać.. Na parkingu dobiłem do jakiegoś faceta. Uderzył mnie w brzuch, a gdy leżałem na asfalcie kopnął mnie.. Błagałem, żeby sobie poszedł.. Bałem się.
-Już jesteś bezpieczny. Spokojnie.
-Przepraszam..
-Shhhh.. Odpoczywaj.
-Kocham cię, Aominecchi.
-Też cię kocham, głuptasie.
 Miarowe bujanie sprawiło, że po kilkunastu minutach zasnęliśmy wtuleni w siebie z nadzieją na lepsze jutro.





~♠~♠~♠~
tak.. ktoś chciał napisać coś z żartem. mmm.. znowu nie wyszło.
następnym razem postaram się bardziej..
zmieniłam czcionkę, wydaje się być czytelniejsza.
podoba się wam?

ps. jest już 3 sezon Kuroko! <3 br="">oyasumi.