sobota, 20 lutego 2016

[AoKise]

3 am.
 Czułem jak kręcił się w łóżku, co chwila zmieniając ułożenie rąk, nóg, głowy, palca u stóp. Kładł się na moim torsie by po chwili wcisnąć się w najdalszy kąt łóżka. Gdy szturchnął mnie po raz kolejny nie wytrzymałem.
- Kise, coś ci się dzieje? - Spojrzał na mnie z wyrzutem, najmocniej panicza przepraszam, nie chciałem PRZESZKADZAĆ. Dobrze, że ugryzłem się w język. Ostatnio spędzałem więcej nocy na kanapie/ziemi niż podczas gimnazjum i liceum razem wziętych.
- Czemu? - Był to kolejny bonus ciążowy. Wygadany i otwarty na świat mężczyzna zamienił się w robota. Krzyczał lub mówił monosylabami.
- Wydaje mi się, że nie możesz zasnąć. Coś cię męczy? - W porównaniu do blond czupryny byłem poetą lub nowelistą. Choć nie lubiłem tego zwykle.
- Hmpf. - Usiadłem na łóżku i zapaliłem lampkę nocną. Blondyn wyciągnął dłoń w moim kierunku, więc asekurowałem jego podróż do względnego pionu. - Zgaga.
 Chyba wolałem nie pytać. Zgaga była naszą diablicą. Paliła Kise od tygodnia powodując, że rzygający jak kot exmodel wydawał się aniołem. Pomogłem mu się ułożyć w pozycji pół na pół i ucałowałem w czoło.
- Zaparzę ci mięty, okay? - Nie lubił jej, ale pomagała. Pokręcił przecząco głową. Chciałem zaklnąć, jednak to na pewno nie byłoby pomocne. - Kise, wiesz, że to pomoże. Kłócisz się za każdym...
- NIE! NIE BĘDĘ PIŁ MIĘTY! NIGDY! - Zaszlochał a ja próbowałem go uspokoić. Miał ciężki dzień, Daiki. Nie możesz być potworem- powtarzałem sobie w myślach.
- Oi, to może spróbujemy czegoś innego? - Spojrzał na mnie nieufnie. Sięgnąłem po smartfona i zaczęliśmy przeglądać fora dla przyszłych mam.
 Kise opierał się o moje ramię, a ja czytałem mu propozycje pisane przez użytkowniczki. W końcu gdy wybrał dwie opcje, udałem się do kuchni. Przetrząsłem wszystkie szafki, ale nie mogłem znaleźć tego co potrzebne.
- Kotku, wyskoczę na chwilkę do nocnego. Będę za pięć minut, dobrze? - N i e  b y ł e m potworem, n i e  c h c i a ł e m zostawiać go samego. Nie mogłem też patrzeć na jego męczarnie. Mimo dobrych intencji w jego oczach zabłysły łzy.
- Nie zostawiaj mnie, Aominecchi. - Powiedział z tym swoim psim spojrzeniem. Nie złamałem się, ucałowałem go ponownie, podałem włączony telefon w razie konieczności i wyszedłem.
 Biegłem po schodach by jak najszybciej zrobić zakupy i wrócić. Prawdopodobnie humor mężczyzny do tego czasu ulegnie zmianie i będę musiał powiedzieć dzień dobry twardej sofie w salonie. Trzeba rozważyć opcję kupienia nowej, hehs. Jedynym pozytywem był fakt, że największa ciemność nocy już mija ustępując dniu. NO KURWA POETA. Kupiłem mleko, siemię lniane i trochę sucharków. Minęły zaledwie trzy minuty, a ja wbiegałem po schodach. I wtedy przypomniałem sobie. Zostawiłem, jebane, klucze, kurwa, w, jego mać, monopolowym. Nie było opcji by ledwie chodzący Kise otworzył mi drzwi z utęsknieniem czekając na mój powrót. Zbiegłem na dół i odebrałem zgubę.
 Minęło może pięć minut więcej niż planowałem. Wystarczyło. Otwierając drzwi już miałem przeczucie, że coś nie gra.
- Kise? Już jestem! - Krzyknąłem zamykając drzwi wejściowe. Odpowiedział mi zduszony jęk. Pobiegłem w jego kierunku. - RYOUTA?!

 CHUIOWE HORMONY. Gdy usłyszałem jak drzwi zatrzaskują się po wychodzącym Aomine łzy pociekły po moich policzkach. Tak bardzo nienawidziłem swojego braku kontroli nad uczuciami i reakcjami. Od płaczu zrobiło mi się niedobrze, więc chciałem iść do toalety.
 Wychodząc z łóżka zaplątałem się trochę w koce i straciłem równowagę, w której utrzymaniu nie pomagał wielgachny, siedmiomiesięczny, ciążowy brzuch. Telefon wypadł mi z dłoni. Upadłem na puszysty dywan, jednak kolana i nadgarstki przeszył mocny ból. Zakręciło mi się w głowie i ze strachu zwymiotowałem. Ostrożnie usiadłem i oparłem się o łóżko. Bolało. Piekło. Chciałem płakać i krzyczeć.
- Aominecchi... Dlaczego mnie zostawiłeś samego? - Wtedy usłyszałem, że woła mnie, więc jęknąłem cicho.
 Gdy wbiegł do pokoju stanął jak wryty. Oczywiście nie tam na dole, zboczuszki. Rzucił reklamówkę na ziemię i omijając moją kolację uklęknął.
- Kise? - Odgarnął mi włosy i wytarł łzy z policzków.
- Przytul mnie! - Załkałem. Delikatnie ujął moje ciało, a ja oparłem głowę o jego tors.
- Co się stało?
- Ch-chciałem iść do t-toalety i się z-zaplątałem i u-u-upadłem. - Wyjaśniłem zanosząc się.
- Boli cię gdzieś? - Skinąłem twierdząco głową, więc zaczął panikować. Pytał co chwila czy boli tylko nadgarstek, czy na pewno nie upadłem na brzuch i czegoś sobie nie zrobiłem. Coraz mocniej płakałem, więc nie miałem jak zaprzeczyć. - Dzwonię po pogotowie.
- Nie! - Załkałem. - Będą mnie kuć i.. i.. - Łzy pociekły mi strumieniem po policzkach.
- Wasze zdrowie jest ważniejsze. - Odpowiedział tonem kończącym dyskusję. Chwycił telefon i wybrał numer alarmowy.

 Chodziłem nerwowo po szpitalnym korytarzu. Kise został zabrany na badania przeszło pół godziny temu. Lekarze chcieli upewnić się, czy nie ma jakiś niewidocznych na pierwszy rzut oka urazów. Przeklinałem siebie w duchu, za to, że nie zaparzyłem mu mięty. Za to, że został sam.
- Aomine-san? - Podeszła do mnie młoda pielęgniarka. Skinąłem głową. - Kise-san z lekarzem czekają na pana w pokoju numer 3.
 Poszedłem za nią szybkim krokiem. Otwierając drzwi wstrzymałem oddech. Na szczęście blondyn siedział na kozetce i z lekkim uśmiechem rozmawiał z lekarzem. Widząc mnie spochmurniał.

- Jak się czujesz, Ryota? - Chciałem ucałować go w czoło, jednak odsunął się. - Skarbie?
- Nie nazywaj mnie tak. - Odpowiedział chłodno.
- Czy wszystko jest w porządku, doktorze? - Czy nie pierdolnął się w łeb, chciałem dodać jednocześnie martwiąc się o nasze nienarodzone dziecko.
- Z dzieckiem tak, Kise-san ma skręcony nadgarstek oraz kilka stłuczeń. Powinieneś lepiej o nich dbać, Aomine-san.
 Poczułem rumieniec. Przecież n i e chciałem go zostawiać samego, a teraz wyszedłem na potwora. Wymieniliśmy grzeczności z lekarzem i opuściliśmy gabinet. Postanowiłem, że będę miły.
- Kochanie, masz na coś ochotę? - Spytałem. Zaprzeczył ruchem głowy. - Na pewno? Może pójdziemy na jakieś ciacho, co?
- Jestem zmęczony i bolą mnie plecy. - Odpowiedział, a ja zacząłem kreślić koła ręką, którą podtrzymywałem go na wysokości lędźwi.
- To może kąpiel i masaż?
- Brzmi dobrze. - Lekki uśmiech przemknął przez jego twarz.

 Pocałowałem go delikatnie w usta i pomogłem wsiąść do samochodu. Zapowiadał się przyjemny dzień.








żyję. tak, to nie żart. nie będę pisać zbyt często. ale żyję. i nie porzuciłam/zawiesiłam tego bloga. przepraszam. potrzebowałam małej przerwy.